Dzisiaj może brzmi to dziwnie, ale mówimy o bodaj najpopularniejszej grze tamtego okresu - lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, w którą bawiło się mnóstwo ówczesnych dzieci. Ja również. Graliśmy mianowicie w kapsle, udając w ten sposób wielkich kolarzy takich jak Ryszard Szurkowski. Gra polegała na tym, że na asfalcie czy chodnikach między blokowiskami rysowało się kredą trasę kolarskiego wyścigu. Trasa miała odcinki szersze, węższe, w niektórych miejscach zwężała się do pojedynczej nitki. Rysowaliśmy zakręty, czasem wręcz serpentyny, wyobrażając sobie, że to podjazd na górę w Harrachovie podczas etapu Wyścigu Pokoju. Przydawały się wszelkie osiedlowe przeszkody - krawężniki, pokrywy studzienek kanalizacyjnych, poręcze, wycieraczki, wszelkie dziury i zakamarki - wszystko, dzięki czemu trasa stawała się trudniejsza. Wtedy czuliśmy się jak uczestnicy Wyścigu Pokoju. W maju, gdy robiło się już całkiem ciepło, oglądał i słuchał go każdy. Nawet bardziej słuchał, bowiem w tamtych czasach transmisje telewizyjne z trasy wyścigu nie były takie częste, za to radio przekazywało wieści bezpośrednio. A interesowały nas informacje tylko jednego rodzaju: jak Polacy? Gdzie kolarze w biało-czerwonych trykotach? Gdzie Szurkowski? Kolarzami na podwórku były właśnie kapsle. Po piwie, po wodzie sodowej, po oranżadzie, po coli - wszystko jedno, ale ważne by był to kapsel odpowiednio przygotowany. Dlatego każdy z nas sterczał przy mamie czy tacie podczas otwierania butelki i pilnował, aby otwieracz za bardzo nie wygiął delikatnej blaszki kapsla. Tylko dobrze zdjęty z butelki, płaski nadawał się do Wyścigu Pokoju. Następnie obciążało się go z wyczuciem plasteliną albo woskiem (ja preferowałem plastelinę), umieszczając na nich flagę państwa i nazwisko kolarza. Polską flagę chciał mieć każdy, ale przecież nie wszystkie dzieci mogły być w peletonie Polakami. No i tylko jeden mógł być Szurkowskim. Walka o to, kto nim będzie, była kwestię podziału stref wpływów na podwórku. Być Szurkowskim, mieć kapsel z jego nazwiskiem i polską flagą - to było naprawdę coś dla każdego dziecka! To ja chciałem być Ryszardem Szurkowskim W Poznaniu mówiliśmy, że kapsel musi być odpowiednio "wyligany". To znaczy, że tarło się nim o twardą powierzchnie tak długo, aż nabrał odpowiedniego poślizgu. W kolarskie kapsle grało się bowiem w taki sposób, że każde dziecko miało podczas swego ruchu trzy pstryknięcia, za pomocą których pokonywało jak największy odcinek trasy. Warunek był jeden: kapsel musiał się utrzymać w obrysie trasy (nawet jeśli zwężała się bardzo), choćby ząbkami kapsla. To stąd pozostały w naszym języku do dzisiaj określenia takie jak "trzymać się na ząbkach" albo "wynik jest na ząbki". Bywało bowiem, że cała komisja złożona ze wszystkich graczy mierzyła, czy kapsel z trasy wypadł, czy jednak tymi ząbkami się jej trzyma. Na koniec ten, kto wygrywał i przybywał na metę jako pierwszy, miał prawo zabrać kapsle pozostałych i stawał się Ryszardem Szurkowskim podwórka. To był największy zaszczyt, bo wtedy wielki polski mistrz kolarstwa pojawiał się wszędzie, nawet w naszych dziecięcych piosenkach. Śpiewaliśmy przecież "Lato, lato, już po lecie, a Szurkowski jest na mecie". A kiedy zapadał wieczór albo deszcz zmył kredową trasę, wracaliśmy do domu, marząc o tym, że to każdy z nas pędzi na rowerze i wygrywa z kolarzami z NRD i Związku Radzieckiego. Tak jak Ryszard Szurkowski. Czytaj więcej na ten temat: Zmarł Ryszard Szurkowski, najbardziej utytułowany polski kolarz"Nie brałem pod uwagę, żeby się poddać"Polski kolarz wszech czasówZygmunt Hanusik o Szurkowskim: Nigdy się nie wywyższałRyszard Szurkowski miał niezwykłą, rzadko spotykaną cechęRyszard Szurkowski w ostatnim wywiadzie: Życzę sobie pierwszego samodzielnego krokuZmarł Ryszard Szurkowski. GaleriaSportowy świat żegna wielkiego mistrzaAdam Probosz: To był człowiek - symbol