PAP: Jak długo pracuje pan ze sprinterkami? Daniel Meszka: - Trzy lata minęły w styczniu. Gdy przypomnę sobie początek mojej pracy, to celem były najpierw kwalifikacje do Pucharów Świata. Tylko tyle. Różnica między nami a czołówką to był kosmos. Z roku na rok robiliśmy jednak postępy. W ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Pruszkowie zajęliśmy 11. miejsce, a w środę niewiele zabrakło do czwartego, piątego. Z Holenderkami dziewczyny przegrały tylko o pięć tysięcznych sekundy. Zaskoczony jest pan ich wynikiem w Berlinie? - To jest meganiespodzianka. Początkowo w awans do igrzysk wierzyłem tylko ja, potem dziewczyny przekonały się, że jest to możliwe. Do najlepszych drużyn brakuje wam już tylko pół sekundy... - Teraz już tylko pół sekundy, ale na początku... Nie chcę nawet mówić. Liczyłem, że będą się poprawiać, ale że progres będzie aż tak wielki, to nie przypuszczałem. Marlena i Urszula mają jeszcze rezerwy, aby poprawić swoje czasy? - Marlena ma 23 lata, Urszula - 28. To mówi samo za siebie. Igrzyska przed nami. Jeśli poprawimy sprzęt i dopracujemy wszystkie detale, to możemy zrobić kolejną niespodziankę. Myślę, że w Tokio będzie jeszcze lepiej. W mistrzostwach świata w Berlinie ma pan do dyspozycji trzy zawodniczki, bo jest jeszcze w odwodzie Nikola Sibiak. Czy ona też będzie walczyć o miejsce w drużynie sprinterskiej na igrzyska? - Nikola właśnie przeszła z juniorek do orliczek, ale jej potencjał sportowy jest jeszcze niewielki, a pięć miesięcy to za mało, by coś się w tej kwestii zmieniło. Na początku mojej pracy miałem w kadrze cztery zawodniczki, a po roku z różnych przyczyn zostały tylko dwie. Przez dwa lata, dzięki Bogu, Marlena i Urszula unikały kontuzji, chorób. Każdy trening był ważny. Nie odpuszczaliśmy. Było ciężko i wszyscy dookoła mnie cierpieli. Ale warto było. Teraz obie mają kwalifikacje w drużynie i obie będą mogły wystartować w Tokio w sprincie indywidualnym i w keirinie. W keirinie Łoś stała już na podium zawodów Pucharu Świata... - Oczywiście, Urszula wystąpi jeszcze w keirinie i być może na 500 metrów ze startu zatrzymanego. Nie podjąłem jeszcze decyzji. Najważniejszy cel w Berlinie już osiągnęliśmy. W środę wszystko rozstrzygnęło się w eliminacjach, w których wasze rywalki Nowozelandki i Ukrainki nie weszły do czołowej ósemki... - Ciśnienie, jakie towarzyszyło nam przed tym startem, było ogromne. To był najbardziej stresujący dzień, a może i miesiąc, w całej mojej karierze. Byliśmy tak blisko igrzysk, zajmowaliśmy ósme miejsce w rankingu olimpijskim i trzeba było jeszcze przypieczętować awans. O tym, czy pojedziemy do Tokio, decydowało 150 tysięcznych sekundy. To dużo i mało. Przygotowywaliście się do tego startu w Pruszkowie? - Tak, najwięcej czasu spędzamy w Pruszkowie. Jeśli nam zamkną ten tor, to nie wiem co zrobimy... Rozmawiał w Berlinie Artur Filipiuk