- Czasu na świętowanie na pewno nie będzie. Już w weekend startuję w Lombardii. Jadę tam po raz czwarty, wcześniej trzy razy nie udało mi się nawet dojechać do mety. Teraz mistrzowi świata już by wypadało ukończyć wyścig - stwierdził Kwiatkowski. O samym starcie w Hiszpanii nasz mistrz nie chciał za wiele mówić. - To już za mną. Na pewno chciałbym przede wszystkim podziękować kolegom z zespołu. Gdyby nie ich fantastyczna praca na pewno nie byłbym teraz w tym miejscu. Praktycznie do ostatniego okrążenia trzymali mnie jak w futerale. Wierzyłem od początku, że będę mocny, a jak 300 metrów przed metą byłem już pierwszy to wiedziałem, że nic nie odbierze mi złota. Wiem, że w telewizji wyglądało to dużo bardziej dramatycznie, bo mogło się wydawać, że rywale zaraz mnie dogonią. Ale zapewniam, że nie było takiej szansy - relacjonował. Na wszystkich ogromne wrażenie zrobiła niesamowita odwaga Kwiatkowskiego. Na ostatnim okrążeniu pędził jak szalony, sunąc z góry po mokrym asfalcie z prędkością nawet 80 km/h. - To nie szaleństwo, bo nie chcę się zabić na rowerze. To efekt wytężonej pracy. Jeszcze parę lat temu na Giro d’Italia właśnie zjazdy były moją najsłabszą stroną. Wystarczył trening i to opanowałem. Bo to jest właśnie mój cel, chcę stawać się lepszy. Na pytanie czy Kwiatkowski nie zamierza bardziej skupić się w przyszłości na klasykach niż wielkich turach nasz mistrz nie potrafił udzielić jednoznacznej odpowiedzi. - Mam dopiero 24 lata. Na razie jestem bardzo dobrze prowadzony. Zobaczymy, jak potoczą się moje losy w przyszłości - powiedział dyplomatycznie. Na Okęciu Kwiatkowskiego przywitali także jego rodzice. Michał od razu wszystkie kwiaty, które otrzymał wręczył mamie. - Zasłużyła na nie - stwierdził. Natomiast jego tata nie krył ogromnego wzruszenia. - Jestem z niego naprawdę dumny. Michał to miły chłopak, w dzieciństwie był z niego niezły urwis, ale teraz już dojrzał i od dobry paru lat liczy się dla niego tylko rower. Teraz zresztą to już mężczyzna i do tego do twarzy mu w tęczowej koszulce - dodał Wojciech Kwiatkowski. Swoimi emocjami podzielił się także Piotr Wadecki, trener naszej kadry. - Mistrzostwo świata zawsze było moim wielkim marzeniem. Dwa razy byłem blisko, ale nie udało się. Teraz jednak jestem niezmiernie szczęśliwy, że mogłem być częścią zespołu, który to dokonał. Miałem w drużynie ośmiu zawodowców i jednego profesora - powiedział Wadecki. Trzy grosze dorzucił też prezes PZKol Wacław Skarul. - 25 lat temu trenowałem Joachima Halupczoka i jak odnosił sukcesy to płakałem ze szczęścia. Teraz też pociekły mi łzy wzruszenia, gdy widziałem Michała jako pierwszego przejeżdżającego linię mety. Na warszawskim Okęciu zjawiło się też kilkudziesięciu najwierniejszych fanów Kwiatkowskiego, a hala przylotów znów przypominała miejsce, gdzie najzagorzalsi kibice przychodzą podziękować swoim bohaterom, a przy odrobinie szczęścia zebrać autografy lub zrobić sobie zdjęcie z idolem. Najliczniejsza, blisko dwudziestoosobowa grupa przyjechała z Torunia, rodzinnego miasta naszego mistrza świata. - Śledzimy karierę Michała jeszcze od czasów juniora. Nie mogło nas tu zabraknąć - powiedział nam Jerzy, torunian i wierny kibic Kwiatkowskiego. W Toruniu "Flower Power" jest popularny nie tylko ze względu na sukcesy sportowe. W mieście prężnie działa akademia nauki kolarstwa założona właśnie przed Kwiatkowskiego. - Wspólnie w restauracji oglądaliśmy występ Michała. To było coś niesamowitego. Dzięki niemu przeżyliśmy piękne - dodał Dariusz, którego synowie marzą o tym, żeby pójść śladami mistrza. - Na razie trenują w jego szkółce. Co będzie dalej? Zobaczymy - zakończył. Autor: Krzysztof Oliwa