Jedyny polski zwycięzca etapowy jazdy indywidualnej na czas w Tour de France w rozmowie z Interią opowiada o najbliższym starcie w pięknym, rozgrywanym w Toskanii, klasyku Strade Bianche, o tym jak pokochał tenis i kto jego zdaniem jest najlepszym kolarzem na świecie. Olgierd Kwiatkowski, Interia: W sobotę odbędzie się w Strade Bianche. Jakby pan opisał ten wyścig? Maciej Bodnar, kolarz grupy Bora-Hansgohe: - Specyficzny, bardzo podobny do Paris-Roubaix. Mamy sektory, ale zamiast bruków są drogi szutrowe. To bardzo malowniczy wyścig, ładny do oglądania w telewizji. Bardzo ciężki, z roku na rok wydaje się coraz bardziej ciężki, bo drużyny wysyłają coraz lepszych kolarzy. Lubi pan ten wyścig? - W 2007 roku, kiedy zaczynałem jeździć w zawodowym peletonie, odbywał się sierpniu. W Toskanii było wtedy około 35 stopni ciepła. Gorąco, kurz. Całkiem inny wyścig niż teraz, w marcu. W ubiegłym roku mieliśmy edycję deszczową. Było ciężej niż latem. Dla mnie to zbyt trudny wyścig, żeby powalczyć. Jestem kolarzem, który w takich momentach, pomaga liderom i tak samo będzie w tym roku. Mam pomóc Rafałowi Majce i Gregorowi Mühlbergerowi. Jaki ma pan cel na nadchodzący sezon? - Najlepsze moje sezony, a już sporo lat spędziłem w zawodowym peletonie, to są te, w których miałem dużo spokoju. Mam więc z góry ustalony kalendarz, wiem, gdzie jadę czasówki. Jak dobrze je przejadę, jak będę silny, to będzie znaczyć, że właściwie sobie określiłem cele. A czuje się pan silny? - Jak na marzec, jestem w odpowiednim miejscu. Pana kolega z grupy Rafał Majka praktycznie dopiero teraz zaczyna sezon. Michał Kwiatkowski pojechał pierwszy wyścig dopiero pod koniec lutego, a pan zainaugurował sezon w styczniu. Skąd taka rozbieżność w programie? - 2 stycznia wyleciałem do Australii. Praktycznie ominęła mnie zima w Polsce. Zresztą w styczniu w Europie, nawet na Majorce też nie jest za ciepło. W Australii trochę się pościgałem - wystartowałem w Tour Down Under, w Cadel Evans Ocean Race. Spędziłem miesiąc czasu w cieple na czym mi zależało. Dopiero po powrocie miałem indywidualne zgrupowanie na Wyspach Kanaryjskich, czyli też w odpowiednich warunkach. Mogłem się przygotować bez stresu. Pojechałem jeszcze jeden wyścig w Hiszpanii, jeden w Portugalii i mogę zaczynać właściwy wiosenny sezon. Zauważyłem na prowadzonym przez pana koncie społecznościowym, że w Australii nie tylko jeździł pan na rowerze, ale oglądał również tenisowy turniej Australian Open. Lubi pan tenis? - W ubiegłym roku zobaczyłem na żywo mecz Rafaela Nadala z Marinem Cziliciem. Co to był za mecz. Grali pięć i pół godziny, poziom był nie z tej ziemi. W tym roku, lecąc do Australii, założyłem sobie, że trzeba iść na finał. Udało mi się kupić bilety, a kiedy okazało się, że gra Nadal z Novakiem Djokoviciem, czyli numer jeden z numerem dwa, to pomyślałem sobie, że mam wielkie szczęście. Zapowiadał się znakomity mecz, a był to jeden z szybszych finałów. Może sam mecz nie był na najlepszym poziomie, ale zawodnicy byli najwyższej klasy. Polubiłem tenis. Na żywo wygląda to całkiem inaczej niż w telewizji. Wspaniała atmosfera, zwłaszcza na tak dużym turnieju jak w Australii. Oczywiście, można to porównać z kolarstwem. Jeżeli ktoś wybierze się na Tour de France i każdy inny wielki wyścig, obejrzy go na żywo, to będzie miał zupełnie inne wrażenia niż sprzed telewizora. Komu pan kibicuje na korcie? - Podoba mi się styl Nadala, ale chyba nie będę oryginalny, jeśli powiem, że najładniej gra Federer. Ale wybierając się z kolegami na Australian Open, gdy z kolegami typowaliśmy zwycięzcę, postawiłem zdecydowanie na Djokovicia. To było chyba łatwe do przewidzenia. Kto w takim razie jest najlepszym kolarzem na świecie? Kolarski ranking UCI nie odzwierciedla tak dobrze hierarchii w pana dyscyplinie jak tenisowy ATP. - Kolarstwo jest inne. Musielibyśmy podzielić kolarzy na sprinterów, na specjalistów od klasyków, od wielkich tourów. Utarło się, że ten jest najlepszy, kto wygrywa Tour de France. Najpopularniejszy był więc Chris Froome, ostatnio Geraint Thomas. Naprawdę jednak ciężko jest powiedzieć, kto jest najlepszy, kto najbardziej popularny, choć wydaje mi się, że największą gwiazdą kolarstwa jest mój kolega - Peter Sagan. Może to on jest właśnie najlepszy. Trzy razy był mistrzem świata? - Nie będę obiektywny. Petera znam dosyć długo, jeździliśmy jeszcze w grupie Liquigas, w niej razem zaczynaliśmy zawodowstwo. Jesteśmy dobrymi kumplami, widziałem z bliska, jak się rozwija. Peter wszedł do peletonu w wieku 20 lat jako nikomu nieznany chłopak i od razu zaczął jak równy z równym rywalizować z najlepszymi. Młody chłopaczek ze Słowacji przyszedł i rozstawiał po kątach najlepszych. To było imponujące. To jest już jego 10. sezon i Peter cały czas jeździ na wysokim poziomie. Dobrze znosi presję i jest w stanie sprostać wielkim oczekiwaniom. Pozostał też sobą, jest takim samym chłopakiem jak wtedy, gdy spotkałem go pierwszy raz na Tour de Pologne, kiedy przyjechał podpisać zawodowy kontrakt. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski