Olgierd Kwiatkowski, Interia: Przeżył pan kiedyś podobny dzień na wyścigu? Andrzej Sypytkowski, dyrektor reprezentacji Polski na Tour de Pologne, były kolarz, wicemistrz olimpijski z Seulu (1988): Nie jechałem na wyścigu, w którym zginął kolarz. Kiedy byłem zawodnikiem grupy Kelme na treningu upadł i zmarł zawodnik z Hiszpanii. Dostaliśmy wtedy czarne opaski na starcie i pojechaliśmy. A nie dziwi się pan temu, że po śmierci Bjorga Lambrechta wyścig jest kontynuowany, choć we wtorek etap został zneutralizowany? - Dobrze, że kolarze nie ścigali się we wtorek na wynik. Taki dzień trzeba było poświęcić na uczczenie pamięci tego młodego, tragicznie zmarłego chłopaka. Nie można zrobić wszystkiego za wszelką cenę. Trzeba odpuścić. Wszyscy czują ogrom tragedii. Z niektórymi zawodnikami, dyrektorami grup trudno się rozmawia. Ale to też naturalne, że wyścig trwa. Skąd biorą się te tragedie w kolarstwie? Czy nie dlatego, że kolarze coraz bardziej ryzykują? - Przytoczę pewien przykład z własnej kariery. Jechałem w wyścigu Volta ao Portugal. Prowadziłem. Był zjazd z góry. Zobaczyłem, że tam nie ma zabezpieczenia, zacząłem zwalniać i cały peleton mnie wyprzedził. Musiałem przestać o tym myśleć i jechać normalnie, czyli ścigać się. Jeżeli w którymś momencie kolarze zaczynają za bardzo myśleć o niebezpieczeństwie, to wtedy przegrywają. Muszą zapomnieć, wyłączyć wyobraźnię. Takie wypadki otrzeźwiają, skłaniają do refleksji. Dziś w Tour de Pologne kolarze nie zapomną o niebezpieczeństwach i jutro także, ale potem wrócą do ostrego ścigania. Widział pan wypadek Bjorga Lambrechta? - Byłem z przodu. Nie mogłem go widzieć. Ale się zdziwiłem. Ten odcinek drogi nie był niebezpieczny. Dopiero kiedy usłyszałem komunikat w radiu wyścigu, że leci helikopter, że trwa reanimacja, domyśliłem się, że to jest poważna sprawa. Potrafi pan wytłumaczyć przyczyny takiego wypadku? - Nieszczęśliwy przypadek. To była nowa droga, szeroka. Kolarze jechali 40 km na godzinę, nikt się nie spieszył, ucieczka jechała spokojnie z przodu. Kolarz prawdopodobnie wjechał na odblask, który jest zamontowany na poboczu drogi. Musiał tego nie zauważyć, wpadł, poślizgnął się i niefortunnie uderzył w przepust. Jakby poślizgnął się dwa metry dalej, to pewnie przewróciłby się, wstał i pojechał dalej. Nic by się mu wtedy nie stało. Do tej tragedii doprowadził przypadek. Lambrecht uderzył w betonowy przepust klatką piersiową, tułowiem i nie miał żadnej naturalnej mięśniowej ochrony. Dzisiejsi kolarze są bardzo chudzi, o wiele bardziej niż za pana czasów. Czy to nie stanowi potem zagrożenia dla ich życia w momencie upadku? - Kolarze chudną jak tylko się da. Mają pięć procent tkanki tłuszczowej, są tacy, którzy mają i po dwa procent tkanki tłuszczowej. To już jest niezdrowe. Rozmawiałem z Przemkiem Niemcem, powiedział, że w momentach najlepszej formy miał dwa procent tłuszczu. W kolarstwie panuje teraz tendencja do obniżania wagi. Rowery mają limit wagowy, mogą ważyć najmniej 6,8 kg. Szuka się nowych rozwiązań. Proszę zwrócić uwagę na koszulki. Kiedyś "furgały" na wietrze, a teraz są obcisłe, by zyskać kolejne sekundy. Każdy detal jest dopracowany. Dziś kolarz nie ma masy mięśniowej. Ma silne nogi, ale u góry jest chudy. On mięśni nie potrzebuje, on potrzebuje mieć maksymalną wydolność. Bernard Hinault, Eddy Merckx, Miguel Indurain to byli dobrze zbudowani kolarze. Ale dziś nie byliby w stanie podjechać pod górę na tym poziomie, co współcześni, chudzi kolarze. Może trzeba wprowadzić jakieś zabezpieczenia na tułów kolarzy? - Kiedyś kolarze jeździli bez kasków. Od wypadku na Paryż - Nicea, kiedy zginął Andriej Kiwiliew, przepisy zostały zmienione. Od jego śmierci wszyscy jeżdżą w kaskach. Było dużo dyskusji, jak to zrobić. Przez pewien czas można było zrezygnować z kasków na podjazdach. Myślę, że ten wypadek może stać się początkiem dyskusji o wprowadzeniu nowego rodzaju ochrony. Może ktoś wymyśli koszulkę z pewnym rodzajem poduszki powietrznej lub tworzywa, które będzie chroniło kolarzy od konsekwencji upadków? Sądzę, że niedługo będziemy szli w tym kierunku. Podobny wypadek jak ten na Tour de Pologne miał miejsce niedawno na Małopolskim Wyścigu Górskim. Karol Domagalski długo walczył o życie, dziś wiadomo, że wygrał ten wyścig. - Karol uderzył również w przepust. Jechał, rozglądał się, był rozluźniony. Nagle kierownica mu wypadła z rąk i wpadł do rowu. Nie wiadomo, czy gdyby uderzył centymetr niżej albo wyżej, czyby przeżył? Kolarze są bardzo narażeni na wypadki. Piotr Brożyna na Wyścigu Hubala, w zeszłym roku uderzył w stojący na poboczu samochód. Pękł mu kręgosłup. To są takie totalne zbiegi okoliczności. I wypadek na Tour de Pologne też należy tak traktować. Nowa, szeroka, sucha droga, Belg jechał i myślał, że nic mu się nie może stać i dziś nie ma już Bjorga z nami. Przerażające! Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski