Mecz w Sosnowcu był pełen zwrotów akcji, a Wisła niemal od początku goniła wynik. Choć przegrywała dwoma bramkami, 25 minut przed końcem udało się jej dopaść rywali. Tyle że zamiast pójść za ciosem, krakowianie w końcówce dali sobie strzelić gola. - Przy wyniku 3-3 myślałem, że już wygramy ten mecz. Byłem przekonany, że będziemy nękać rywali sytuacjami. A to Zagłębie strzeliło bramkę, nam piłka do siatki nie wpadła - stwierdził Peszko przed kamerą klubowej telewizji. 34-letni skrzydłowy Wisły po porażce nie ukrywał rozczarowania. Zagłębie zakończyło serię trzech wygranych krakowskiej drużyny. Peszko nie owijał w bawełnę i przyznał, że zawiodła przede wszystkim obrona. - Przegraliśmy przez słabą organizację w defensywie i kilka błędów indywidualnych. Jestem trochę rozczarowany i zły - na siebie i na ten wynik. Tyle wysiłku, tyle przygotowań, a później przyjeżdżasz do Krakowa z zerowym dorobkiem punktowym. A ósemka wcale nie jest jeszcze dla nas taka pewna, że możemy sobie tracić punkty w Sosnowcu. Ile trzeba strzelić bramek, żeby wygrać mecz? Skoro tracisz cztery gole, ciężko wygrać na wyjeździe - podkreślił Peszko. Odmienne nastroje panują w Sosnowcu. Dla Zagłębia wygrana z Wisłą była jak łyk świeżego powietrza. Piłkarze z Sosnowca wciąż zamykają tabelę, ale do miejsca gwarantującego utrzymanie tracą tylko trzy punkty. - Dopiero pierwszy raz w tym sezonie wygraliśmy dwa mecze z rzędu. To ważne, bo w tym tygodniu rozgrywamy trzy spotkania. Dla kibiców mecz był super, ale dla nas był zły, bo dwukrotnie prowadziliśmy dwoma bramkami i szybko traciliśmy gole. Jestem bardzo blisko zawału serca. Nasza sytuacja w tabeli powoduje, że na boisku gramy nerwowo i stąd pojawiają się błędy, które musimy wyeliminować - powiedział po meczu Valdas Ivanauskas, szkoleniowiec Zagłębia. DG