<a href="http://sport.interia.pl/klub-arka-gdynia/news-arka-gdynia-wisla-krakow-3-1-w-meczu-osmej-kolejki-ekstrakla,nId,2436767">Tu znajdziesz relację z meczu!</a> Można zaryzykować stwierdzenie, że w Gdyni jedna drużyna chciała grać w piłkę i była nią Wisła. Sęk w tym, że górę wzięła bardziej zdeterminowana, bo znajdująca się w dole tabeli, grająca przed własną publiką i układana - przez trenera Leszka Ojrzyńskiego - w "Bandę Świrów II" ("jedynką" była jego Korona) Arka. Krakowianom mecz się zaczął wspaniale, od znakomitej bramki Patryka Małeckiego. Zabrakło po niej pójścia za ciosem, zdobycia drugiego gola, choć zespół Koko Ramiereza stwarzał zagrożenie. Punktem zwrotnym był gol na 1-1. Zgodnie z prawidłami piłkarskimi nie powinien się zdarzyć. - Strzela nam bramkę głową najniższy zawodnik na boisku - zauważył Patryk Małecki, mając na myśli Rafała Siemaszkę. Teoretycznie Siemaszko był pieczołowicie pilnowany przez Arkadiusza Głowackiego i Ivana Gonzaleza, na tak zwaną kanapkę ("Głowa" pilnował z jednej, a Ivan z drugiej strony). Problem był w tym, że po świetnej wrzutce Adama Marciniaka, okazało się, że "Głowa" jest za daleko od Siemaszki, aby dosięgnąć piłki, a roślejszy od rywala o ponad głowę Gonzalez, spóźnił start do dośrodkowania, przez co przegrał ten pojedynek. Rodzi się też pytanie, czy lepiej w tej sytuacji nie mógł się zachować bramkarz Michał Buchalik? Fakt, piłka zmierzała przy słupku, w kierunku dalszego rogu, ale została uderzona z 12. metra i leciała dosyć wolno, takim lobikiem. Czy "Buchal" nie powinien wykonać jeszcze jednego kroku w lewo, zanim rzucił się na piłkę? - Drugiego gola Arka strzeliła nam z chaosu - ujął "Mały". Ekspert Canal+Sport, były trener Wojciech Jagoda kozła ofiarnego przy tej sytuacji widział w Rafale Boguskim. Ok, "Boguś" dał się przepchnąć dwójce rywali przed polem karnym, nigdy nie był mocny w tego typu gierkach ciałem, ale nieszczęście Wisły spowodowane było również złym ustawieniem Tomasza Cywki, który złamał linię spalonego i w ten sposób Yannick Kakoko wyszedł na czystą pozycję, a później dokonał egzekucji. Żeby było jasne, w całym meczu Cywka wypadł dobrze, szczególnie w ofensywie, gdzie wypracował świetną pozycję chociażby Carlitosowi. W ten jednej sytuacji zdarzyła mu się jednak "drzemka". - Oczywiście jestem współwinny utraty pierwszego gola, mogłem stać bliżej Marciniaka i nie dopuścić do tego dośrodkowania - Cywka bił się w piersi przed kamerami Canal+ Sport. Materiałem do analiz i przemyśleń dla sztabu szkoleniowego Wisły powinna być druga połowa meczu w Gdyni. Okazało się, że zespół nie radzi sobie w fizycznej, obfitującej w prowokacje i przepychanki grze. Nie był w stanie kontrolować gry i stwarzać regularnie zagrożenia, a w końcu wyrównać. Wiślacy wyglądali na stłamszonych fizycznie przez arkowców. Nie wszystko w tym okresie da się zganić na wpadkę Buchalika, który poprzez złe odbicie pierwszego strzału, przyczynił się do utraty gola na 3-1 autorstwa Rubena Jurado. Warto zastanowić się nad słowami Carliitosa. "Z przodu było troszkę więcej miejsca i może warto byłoby mieć tam kogoś jeszcze, ale może to z drugiej strony dla nas wskazówka na przyszłość. Warto zachować równowagę" - powiedział hiszpański piłkarz, cytowany przez oficjalną stronę klubu. Oczywiście to delikatne sformułowanie, które nie miało na celu zaognić problemu, tylko go rozwiązać. Brzmi on w ten sposób: grająca bez napastnika Wisła jest łatwa do rozszyfrowania taktycznie. Carlitos operuje w środku pola, bardziej na "dziesiątce", bądź jako cofnięty napastnik. Tego wysuniętego, nękającego rywala w jego polu karnym Wisła nie ma od kontuzji Zdenka Ondraszka i obniżki lotów Pawła Brożka. To spore ograniczenie ofensywy. W wypadku krakowian na dzisiaj nie wchodzą w rachubę tak popularne we współczesnym futbolu, oskrzydlające ataki, z górnymi dośrodkowaniami w pole karne. Takie, po jakim chociażby wyrównał Siemaszko. W wypadku Wisły nie byłoby do kogo dośrodkować górą, a nie zawsze udaje się "rozklepać" po ziemi. Nie zmieniła się też tendencja dotycząca rzutów rożnych. "Biała Gwiazda" potrafi ich sonie wypracować najwięcej w lidze, jednak nie zdobyła dotąd ani jednego gola po dośrodkowaniu z tego stałego fragmentu gry. W Gdyni i tak była tego najbliżej, gdy nad poprzeczką z bliska kopnął Zoran Arsenić. Stanowczo za wcześnie jest, by mówić o kryzysie sportowym w Wiśle, ale po rewelacyjnym początku sezonu zespół zaczyna tonąć w szarzyźnie ligowej i na razie nie są w stanie tego zmienić nawet ostatnie ruchy transferowe. Michał Białoński