Maciej Słomiński, Interia: W poprzednim sezonie bracia Mak ustrzelili dublet - jeden został mistrzem, drugi wygrał puchar. W tym sezonie może dojść do mijanki. Mateusz awansuje do Ekstraklasy, a ty ją opuścisz. Michał Mak, piłkarz Wisły Kraków: - Teoretycznie tak, ale takiej opcji nie dopuszczam. Bardziej myślę, że Mati zrobi awans ze Stalą, my się utrzymamy i spotkamy się w przyszłym roku w Ekstraklasie. Nie ukrywam, że naszym marzeniem jest zagrać na najwyższym szczeblu obok siebie. Idealnie gdyby to była Wisła, bo jest to nasz ukochany klub, tu zaczynaliśmy. Jesteście w strefie spadkowej, ale z będąc u was dzisiaj zauważyłem, że atmosfera jest co najmniej na górną połowę tabeli. - Na pewno atmosfera jest lepsza niż była. Dziesięć przegranych z rzędu determinowało nasze nastroje. Wygraliśmy dwa ostatnie mecze, sześć punktów dało nam wiarę i nadzieję, że to idzie w dobrą stronę. Nie przewiduję takiej sytuacji, żebyśmy mieli nie uratować Ekstraklasy dla Wisły. Seria porażek zbiegła się z odejściem trenera Sobolewskiego do Wisły Płock. Czy byś jakoś powiązał te dwa fakty? - Trener Sobolewski to wielka charyzma, wielki profesjonalizm na treningach. Uzupełniali się z trenerem Stolarczykiem, który jest świetnym facetem, to on chciał mnie do Wisły, jestem wdzięczny. Trener Sobolewski dostał w Płocku szansę, z której skorzystał i wcale mu się nie dziwię. Dziesięć porażek to wina zawodników, nie szukam wymówek. Wiadomo w jakiej sytuacji była Wisła rok temu. Teraz głośno o problemach w twoim byłym klubie, Lechii. Czy możesz zapewnić kibiców, że obecnie w "Białej Gwieździe" wszystko jest jak należy, że pod względem organizacyjnym Wisła płynie na spokojne wody? - Wszystko jest na czas, sytuacja bardzo stabilna, jest komfort pracy. Nic tylko wygrywać. Bo mamy dla kogo. W ligowym słowniku dopełnieniem słów "Michał Mak" zawsze były przymiotniki "młody" i "zdolny". To wciąż prawda? - Zdolny do wszystkiego wciąż tak. Dawno już nie jestem młody. Jestem w najlepszym wieku dla piłkarza. 28 lat. Okrzepłem, nabrałem doświadczenia, miałem lepsze i gorsze momenty. Mogę jeszcze dużo pokazać, stać mnie na wiele więcej. Mogę wrócić do formy jaką miałem w Lechii przed kontuzją. To był początkowy okres trenera Nowaka w Gdańsku. Szliście jak do pożaru, a ty najszybciej. W meczu z Legią, w którym złapałeś kontuzję wypadłeś świetnie, byłeś nie do zatrzymania. - Na tym meczu byli wysłannicy FC Koeln. Mój agent Daniel Weber oglądał go z Dyrektorem Sportowym Kolonii Jorgiem Schmadtke. Wcześniej byłem obserwowany, ale chcieli mnie zobaczyć na żywo. Powiedziałem po meczu do Daniela, że coś niedobrego stało się z kolanem. On mówi: no kurczę, nie w takim momencie, gdy transfer zmierza do finału. Zrobiłem rezonans za dwa dni, okazało się, że uszkodziłem łąkotkę i chrząstkę. Wypadłem na 4-5 miesięcy. Punkt przełomowy w Lechii na pewno, a może i w mojej karierze. Później u trenera Nowaka straciłeś pozycję, było mniej minut i zaufania. - Po rehabilitacji wiedziałem, że muszę szukać wypożyczenia, bo nie mam za bardzo szans na grę. Z Danielem Weberem postanowiliśmy szukać innych opcji. Pojawił się temat Arminii Bielefeld, potem Zagłębia Lubin, gdzie bardzo mnie chciał trener Stokowiec. Poleciałem do Niemiec, Arminia czekała by sprzedać jednego zawodnika wówczas dopiero ja mogłem przyjść. Przez pięć dni siedziałem w hotelu, nie mogłem nawet trenować. 30 sierpnia i wciąż nic. Bałem się, że zostałem z niczym. Plan był taki, że z dworca w Berlinie miał mnie odebrać kierownik Zagłębia Lubin, tam miałem przejść testy medyczne i podpisać kontrakt. A jeżeli Arminia wytransferuje tego zawodnika to podpisujemy z nimi. Nic się nie bój będzie dobrze. 30 sierpnia faktycznie jestem w Berlinie, potem w Lubinie. Zagłębie zachowało się fair, zagraliśmy w otwarte karty, powiedziałem że moim pierwszym wyborem jest Arminia. Porobiliśmy wszystkie badania. 31 sierpnia o 15 Daniel dzwoni, że dostał maila z Arminii, także udało się zdążyć przed zamknięciem okna. Wróciłem do Bielefeld i mogłem już trenować. W drugiej Bundeslidze odbiłeś od ściany. - Gdybym był przygotowany i w formie dałbym sobie radę. Nie czułem się jeszcze do końca po tej kontuzji, to bardzo fizyczna liga. Byli zawodnicy w lepszej formie ode mnie, nie będę ukrywał. Zagrałem jeden mecz, w którym nabawiłem się kontuzji kostki. Zwolnili trenera, który mnie ściągał. Nieszczęścia chodzą parami. Tak się skończyła przygoda z Niemcami. Cały sezon zagrałeś ostatnio w Bełchatowie pięć lat temu. - Jestem na dobrej drodze, żeby kolejne rozgrywki zagrać w całości. Na razie, odpukać, obyło się bez kontuzji. Poprzednie rozgrywki w Lechii zagrałem 21 meczów, też byłem zdrowy cały sezon tylko decyzją trenera czasem nie grałem. Mówisz tyle o kontuzjach. Było ich tak wiele, że to nie może być przypadek. Czy to geny są winne? - Wydaje mi się, że tak. Mamy z bratem te same przypadłości dotyczące chrząstki, Mati miał cztery operacje, ja dwie. Zawsze po kontuzjach wracaliśmy, zawsze przypominaliśmy o sobie, żadna kontuzja nas nie złamała. Czy te kontuzje wzmocniły jeszcze waszą więź? - I bez tego byłaby ona bardzo mocna. Chociaż przy kontuzji czy chorobie wsparcie rodziny i najbliższych jest bezcenne. Bardzo się wspieracie z Mateuszem. - Dziennie rozmawiamy na facetimie 2-3 razy co najmniej. Czasami gdzieś telefon jest odłożony na bok, ale połączenie wciąż trwa, żeby się słyszeć, żeby się czuć. Wielka więź, której nie potrafię wytłumaczyć. Trzeba mieć brata bliźniaka, żeby to zrozumieć. Mateusz nic przede mną nie ukryje, wiem kiedy jest smutny, kiedy coś u niego się dzieje. W końcu znamy się nie od wczoraj. Rozmawiał w Belek Maciej Słomiński