Piotr Jawor, Interia: Po kilkutygodniowej przerwie kierownik musiał załatwić Panu większa koszulkę, czy zmieścił się Pan w dotychczasową? Michał Buchalik: - Nie, spokojnie (śmiech). Cały czas się ruszałem, problemów z wagą nie było. Jak się trenowało w warunkach domowych? - Ciężko. To zupełnie co innego niż trening na boisku, ale chyba każdy jakoś sobie poradził. Dzięki dobrze wykonanej pracy, jesteśmy teraz dobrze przygotowani fizycznie do treningów na boisku. Na pierwszym treningu był festiwal fryzur? Widać, kto znalazł podziemie fryzjerskie, a kogo strzygła żona? - Z tego było najwięcej śmiechu. Obowiązują dwie opcje: albo ktoś jest megamocno ścięty, żeby nie było widać niedociągnięć, albo ma zapuszczone włosy (śmiech). Jak wyglądały pierwsze treningi w grupach? - Przede wszystkim, to w Myślenicach mamy teraz świetną murawę, można cieszyć się każdą chwilą na niej spędzoną. Trenujemy w mniejszych grupach, ale to zajęcia bardzo zbliżone do tych, które są w sezonie. Widać radość w zespole. A nie brakuje rytuału przed i potreningowego? Według zaleceń macie ograniczać kontakty do minimum. - Brakuje trochę tzw. piłkarskiej szatni. Zawsze można było pogadać, a teraz przyjeżdżamy kwadrans przed treningiem, robimy swoje i się rozjeżdżamy. Mimo to bardzo się cieszymy, że w końcu możemy trenować. Co Pan robił z wolnym czasem między domowymi treningami? - Ja akurat miałem w miarę fajnie, bo do czasu wprowadzenia izolacji przez Ekstraklasę, przebywałem z najbliższymi na Kaszubach. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, gdzie jest bardzo spokojnie. Mieliśmy ogródek, mogliśmy wyjść na spacer. Piękne tereny, jeziora. Spędzaliśmy ten czas razem. Nie mogłem narzekać. Szczególnie, gdy słyszałem, że niektórzy chłopaki siedzą z rodzinami w mieszkaniach, które mają 50 m2.