INTERIA.PL: Wchodzi Franciszek Smuda do szatni Wisły i mówi: "Jak nie wiecie jak u mnie jest, to zapytajcie Patryka Małeckiego, on to wie". Co sobie wtedy pomyślałeś? Patryk Małecki, piłkarz Wisły Kraków: Faktycznie, taka sytuacja miała miejsce. Zastanawiałem się, jak to odebrać. Czy trener "na dzień dobry" chciał mi wbić szpilkę, czy po prostu chciał żartem rozluźnić atmosferę. Jako przykład upatrzył sobie akurat mnie, choć znacznie lepiej zna Arka Głowackiego, a na kadrę powoływał też Czarka Wilka. Dla mnie sprawa jest prosta - przychodzi trener, z którym pracowałem tylko w kadrze, a to inna para kaloszy. Sam jestem ciekaw, jak ta współpraca z trenerem Smudą - nie tylko moja, ale całej drużyny, będzie wyglądała. Słychać różne opinie. Jedni mówią, że Smuda został "wsadzony na konia", bo Wisła nie ma za co wzmocnić zespołu, a bez tego może być ciężko. Inni twierdzą, że gorzej już przy Reymonta być nie może niż w ostatnim sezonie. Której tezie jesteś bliższy? - Zgadzam się z tymi, którzy sądzą, że gorzej już być nie może. Miniony sezon był kiepski w naszym wykonaniu. Więcej było smutku, żalu po zmarnowanych szansach, niż szczęścia, radości. Wydaje mi się, że i tak runda rewanżowa była dużo lepsza od tej jesiennej. Na wiosnę zdobyliśmy większość punktów, wygraliśmy więcej meczów. Jeśli solidnie przepracujemy letni okres, to ... Wiem na co nas stać, musimy tylko wykorzystywać większość okazji, jakie sobie stwarzamy. Na co Was zatem stać? - Na walkę o mistrzostwo Polski jeszcze nie, ale o miejsce w czołówce z pewnością tak. Nie chcę za dużo deklarować w wywiadach, wszystko i tak zweryfikuje boisko. Franciszek Smuda liczy nie tylko na to, że wszystkie transfery zostaną trafione, ale też na obudzenie drzemiącego w Was potencjału. Znasz ten zespół lepiej, niż nowy trener. Na ile oceniasz ten potencjał? - Patrząc na papier, na nazwiska i porównując składy z ubiegłego sezonu Wisły i Piasta, który zakwalifikował się do pucharów, nikt by nie powiedział, że to zespół z Gliwic ma silniejszy zespół. Brakuje nam niewiele, wiary w siebie, iskry, która spowoduje, że odpalimy. Jeśli uda się wreszcie wygrać trzy mecze z rzędu, w co wierzę, to powinniśmy dostać skrzydeł, wzrośnie nasze morale. Proszę uwierzyć - my potrafimy grać w piłkę! Brakowało nam szczęścia w sytuacjach podbramkowych, sędziowie mylili się na naszą niekorzyść nie tylko w meczu z Legią, ale nie będziemy płakać, bo sędziowie są ludźmi, jak wszyscy omylnymi, na dodatek sędziowanie nie zależy od nas. Za to wykorzystywanie stuprocentowych okazji spoczywa jak najbardziej w naszych nogach! Wierzę w moją drużynę i nigdy nie powiedziałem, że jesteśmy skończeni. Wręcz przeciwnie, na każdym kroku staram się podkreślać, że w Wiśle jest mnóstwo zawodników, którzy prezentują wysokie umiejętności, tyle że w momencie wyjścia na boisko nie radzą sobie z psychiką. I być może nad tym trzeba popracować. Liczycie na to, że przyjacielski kontakt Smudy z właścicielem klubu przełoży się na zwiększenie płynności w regulowaniu przez klub zobowiązań kontraktowych wobec Was? - Wiadomo, że jest problem - Wisła nie płaci pieniążków. Ale ja jestem takim zawodnikiem, że nie patrzę na pieniądze, tylko cały czas cieszę się z tego, że mogłem wrócić na Reymonta. Zaległości w wypłatach są naprawdę spore, ale ja jestem spokojny o to, że Wisła i tak je ureguluje. Nieważne czy za rok, czy trochę później, ja i tak te pieniążki otrzymam. Teraz bardziej się skupiam nad tym, żeby jak najlepiej wyglądać, dawać z siebie wszystko w każdym meczu. Wiadomo, że <a class="textLink" href="https://top.pl/finanse" title="finanse" target="_blank">finanse</a> są potrzebne do życia, ale z drugiej strony w tych tłustych latach pozarabialiśmy wystarczająco dużo, aby teraz nikomu na przysłowiowy chleb nie brakowało. Wiadomo jednak, że pracuje się po to, żeby dostawać pieniążki, ale trzeba też patrzyć na to, że klub jest w kryzysie, przez co nikomu nie jest łatwo. Wszyscy musimy zacisnąć zęby. Nie mogę wypowiadać się za całą drużynę, ale ja ten problem finansowy biorę "na klatę" i nie wycieram tyłka w gabinecie prezesa z petycjami o należne pieniądze. Koncentruje się nad tym, by jak najlepiej grać. W każdym meczu, w każdym treningu daję z siebie wszystko i tym samym spłacam dług wdzięczności za to, że po nieudanej rundzie w Turcji od Wisły dostałem drugą szansę. Czy runda wiosenna to był początek powrotu Patryka Małeckiego do dużej polskiej piłki, by w końcu wrócić kiedyś do reprezentacji Polski choćby na mecze rozgrywane składem krajowym? - Ja nigdy nie powiedziałem, że nie chce grać w reprezentacji. Na razie trener Fornalik powołuje innych. W PZPN-ie jest osoba, która będzie go rozliczała. Ja jedynie mogę selekcjonera przekonać do siebie jak najlepszą grą w lidze. Zrobię wszystko, by wrócić do kadry. Moje ewentualne powołanie zależy od formy i od woli trenera. Jakie statystyki zakładasz sobie na nowy sezon? - Nie kalkuluję na temat liczby moich bramek czy asyst, choć zrobię wszystko, by było ich dużo więcej niż ostatnio (cztery gole i pięć asyst w lidze i Pucharze Polski - przyp. red.). Myślę tylko o tym, by poprzez ciężką pracę trenera Smudę do siebie przekonać. Dojrzewasz mentalnie, ale po zachowaniu na boisku ciągle widać w Tobie duszę buntownika. Ja bym na przykład na Twoim miejscu nie pyskował na boisku do ikony Wisły, jaką był Kamil Kosowski. - Kilka razy zdarzyły się mi nieładne zachowania w stosunku do Kamila, to było zupełnie niepotrzebne i wynikało tylko i wyłącznie z meczowych emocji, nerwów. Ja Kamila bardzo szanuję, to mój dobry kolega i cieszę się, że mogłem z nim grać. Bywają takie momenty w meczu, zwłaszcza takim, gdy zupełnie nie idzie, że ponoszą mnie nerwy. Całe szczęście, że panuję nad nimi coraz bardziej. Mam świadomość tego, że nie powinienem wydzierać się do starszego zawodnika, ale taki już jestem. Zresztą po meczu Kamil zawsze podchodził, podawaliśmy sobie rękę i nigdy nie było między nami zgrzytu. Nie ma już w Wiśle "Kosy", klub zrezygnował też z charyzmatycznego Radka Sobolewskiego. Ze starszyzny został tylko Arek Głowacki. Myślisz o tym powoli, aby zostać kapitanem Wisły? - To byłoby moim marzeniem, ale od wyboru kapitana jest trener i cała drużyna. Jeśli mnie wybiorą, to nie odmówię, ale ja się nie wychylam przed szereg. Masz dobry kontakt z kibicami, więc zapewne śledzisz opinie z forów internetowych. Wynika z nich, że nie wszyscy akceptują Smudę w Wiśle. Nie obawiasz się, że może dojść do powtórki sytuacji z pierwszej przygody Jana Urbana z Legią Warszawa? Klub miał konflikt z kibicami, ci złorzeczyli drużynie i Legii u siebie grało się koszmarnie, gorzej niż na wyjeździe. - Ja sobie nie wyobrażam, żebyśmy grając u siebie czuli się jak na pikniku, tak jak było w meczu z Widzewem. Gdybym tylko mógł, to nie wychodziłbym na takie zawody. Nienawidzę sytuacji, gdy kibice siedzą, a nie dopingują. Wtedy akurat solidaryzowali się z kibicami Widzewa, których wojewoda nie wpuścił na stadion. Dla mnie wojewoda zachował się niepoprawnie. Przecież tydzień przed meczem mógł powiadomić kibiców z Łodzi, żeby się nie wybiera do Krakowa. On jednak zrobił to dwa dni przed spotkaniem, gdy bilety były już sprzedane. Kibice są zawsze dwunastym zawodnikiem i to dla nich, dla tworzonej przez nich atmosfery wychodzimy z szatni. Mam nadzieję, że przyjście do Wisły trenera Franciszka Smudy nie zepsuje atmosfery na trybunach, a wręcz przeciwnie - dzięki niemu na stadion będzie przychodzić więcej kibiców. A jeśli będziemy wygrywać i grać w dobrym stylu, to stadion zapełni się jeszcze bardziej i nowa Wisła "zatrybi". Prawdopodobnie od nowego roku opuścicie stadion, będziecie korzystać z niego tylko w dniu meczu. Jak ci się podoba ten pomysł? - To dla mnie nic nowego. W Turcji trenowaliśmy także w obozie za miastem, a na stadion przyjeżdżaliśmy tylko na mecz i to przebrani. Nie trenowaliśmy nawet dzień przed meczem na tej arenie. Po spotkaniu, bez wzięcia choćby prysznica, opuszczaliśmy stadion i wracaliśmy do naszego ośrodka. Dla mnie to planowane przez klub rozwiązanie jest ciekawe. Po pierwsze, w Myślenicach będziemy mieli bardzo dobre warunki do trenowania. Będzie cisza i spokój, a także najważniejsza sprawa - świetne boiska, na jakich będziemy mogli przygotować się do meczu. W naszym nowym obozie będą takie nawierzchnie, że przez te półtorej godziny treningu będziemy mogli się pocieszyć, poklepać piłką. Wyjątkowo krótka była przerwa między sezonami. Zdążyłeś odpocząć przez dwa tygodnie? - Tak. Przez pierwszy tydzień postanowiłem sobie nic nie robić, a później się tego trzymałem. W drugiej połowie urlopu biegałem co drugi dzień po osiem-dziesięć kilometrów, żeby przygotowań do sezonu nie zaczynać od zera. Powiem szczerze, że po dwóch tygodniach laby człowieka ciągnie do treningów, codziennej pracy. Jestem gotowy do ciężkiej pracy, bo wiem, że właśnie taka czeka mnie z trenerem Smudą. Rozmawiał: Michał Białoński