Jest marzec 2009 roku. W polskiej ekstraklasie trwa zacięta walka. O mistrzostwo Polski biją się Lech Poznań, Legia Warszawa, Polonia Warszawa, Wisła Kraków, Śląsk Wrocław i GKS Bełchatów. Tymczasem obrońca tytułu - Wisła zachowuje się tak, jakby wywieszał białą flagę w tym wyścigu. Nie dość, że poza Beto, który na razie jest rezerwowym, nie pozyskała żadnego wartościowego napastnika, to jeszcze dwa dni przed ćwierćfinałem Pucharu Polski puszcza na testy do Rosji najlepszego stopera - Clebera! Owszem, Brazylijczyk to leciwy już zawodnik (35 lat), jednak trudno znaleźć twardszego i skuteczniejszego od niego defensora w lidze. Teraz krakowski klub godzi się na odejście Clebera. Dlaczego? Bo występujący w Moskwie Terek Grozny oferuje 150 tys. euro, a samemu zawodnikowi kontrakt pół miliona euro? Bo Cleber to niepokorny zawodnik, który nigdy nie umie się pogodzić z tym, że siedzi na ławce rezerwowych? Nieważne, który z tych powodów jest bliższy prawdzie. Szanujący się klub nie powinien puszczać w trakcie rozgrywek podstawowego zawodnika na testy, bo komuś w Rosji on się spodobał. "Biała Gwiazda" tworzy też niebezpieczny dla niej samej precedens: każdy zawodnik, który otrzyma ponętną ofertę ma prawo oczekiwać, że klub puści go tak samo, jak Clebera. W podobnych okolicznościach wiślacy trzy i pół roku temu Tomasza Frankowskiego (przeszedł do Elche). Tyle że wówczas w grę wchodziło milion, nie 100-200 tys. euro. Wydawało się, że nauczą się na błędach. Tymczasem jeszcze raz muszę zapytać: "Wisło, czy w locie do celu (mistrzostwo, Puchar Polski) masz na pokładzie pilota?" "Mam nadzieję, że Cleber zostanie Maldinim Wisły" - powiedział kilka dni temu "Przeglądowi Sportowemu" Marek Wilczek, prezes Wisły. Wyjazd Brazylijczyka na testy do Rosji obrócił tę deklarację w pustosłowie.