Śląsk Wrocław jest liderem T-Mobile Ekstraklasy, ale ktoś go może ganić za to, że przygodę w Lidze Europejskiej zakończył bardzo szybko przegranym dwumeczem z Rapidem Bukareszt. Choć w Polsce przyjęto to za rozczarowanie, a z tym samym Rapidem później poradziła sobie Legia, to Śląska powinno się jak najbardziej rozgrzeszyć za tę porażkę. Przegrał z zespołem lepszym, dysponującym wyższym budżetem. Tymczasem wrocławianie wypracowali swój styl i to ich wyróżnia na tle większości drużyn z Ekstraklasy. Ważne też, że w obronie wrocławianie mieli świetnych ludzi drugiego planu, którzy może nie błyszczeli w wywiadach, a wykonywali jednak świetną robotę. Myślę tu o Darku Pietrasiaku, Jarosławie Fojucie, Piotrze Celebanie i Mariuszu Pawelcu. Wiem, że selekcjoner reprezentacji Polski Franciszek Smuda żadnego z nich nie bierze pod uwagę przy ustalaniu składu na mistrzostwa Europy, ale na naszym podwórku obrońcy Śląska prezentowali solidność, nie stracili wielu goli. W plebiscycie "Piłki Nożnej" tytuł Trenera Roku przyznano Maciejowi Skorży. Gdyby to ode mnie zależało, to wręczyłbym tę statuetkę Orestowi Lenczykowi. Przed sezonem jego Śląsk cały czas był traktowany z przymrużeniem oka, a tymczasem to Lenczyk i jego załoga są najbliżej mistrzostwa Polski. Śląsk grał równo przez całą jesień w przeciwieństwie do choćby Korony, która po świetnym początku złapała zadyszkę. Śląsk umie punktować w meczach ze słabszymi, ale i z mocnymi. Unika kryzysów. Tymczasem u konkurentów do mistrzostwa - w Wiśle i Lechu parokrotnie hasło "kryzys" było grane. Lenczyk nie miał takiego komfortu, jak Skorża, któremu za pensję rzędu 500 tys. euro zatrudniono zawodnika klasy Ljuboi. OK, trzeba umieć też wydać te pieniądze, ale Lenczyk nie miał tego komfortu - móc zatrudnić kogoś drogiego. Poza tym, Orest Lenczyk udowodnił, że radzi sobie z prowadzeniem zespołu zarówno wtedy, gdy nikt na Śląska nie stawiał, czyli ekipa była czarnym koniem, ale też wówczas, gdy oblegając fotel lidera, stawała się faworytem rozgrywek. Jedyne, co można zarzucić Śląskowi, to uzależnienie postawy zespołu od jednego piłkarza - Sebastiana Mili. Przy Mili na murawie każdy piłkarz dostaje skrzydeł, Sebastian samą obecnością dobrze wpływa na kolegów. A jeśli do tego dodamy asysty i wypracowane przez niego gole, to dzisiaj trudno jest nam sobie wyobrazić Śląsk bez Mili. Zgodnie z koncepcją Oresta Lenczyka alternatywą dla tego doświadczonego pomocnika miał być Mateusz Cetnarski, ale na razie był rozczarowaniem, bo nie poradził sobie w Śląsku. Nie przypominam sobie żadnego wyjątkowego meczu w jego wykonaniu. Dlatego trener Lenczyk nadal musi szukać pomysłu, by w razie niedyspozycji Mili Śląsk funkcjonował należycie. Przemek Kaźmierczak jest dobrym pomocnikiem, ale on nie poprowadzi gry zespołu. Co najwyżej może stanowić wsparcie dla rozgrywającego. Jest bardziej defensywny, ma uderzenie z dystansu, ale nie będzie konstruował ataków. Chciałem też wyróżnić innych chłopaków z drugiego planu - Michała Pazdana, Sylwestra Patejuka, bramkarza Lechii, Wojciecha Pawłowskiego, czy kwartet z Ruchu Chorzów: Arkadiusza Piecha, Piotra Stawarczyka, Marka Szyndrowskiego i Rafała Grodzickiego. To była grupa ludzi niedocenianych, którzy zawsze jednak grali na notę 7 w skali do 10. Ruch składał się niemal wyłącznie z takich zawodników i to było jego atutem - piłkarze drugiego planu odgrywali ważną rolę. Zobacz terminarz i tabelę T-Mobile Ekstraklasy