- Mecz się skończył, a ja nadal jestem w szoku. Nie sztuka prowadzić grę, trzeba jeszcze umieć strzelać bramki. ŁKS pokazał nam jak to się robi. Pierwszy gol dla rywali padł po jakiejś takiej przebitce, ale przy następnych daliśmy się rozprowadzić jak dzieci. Skoro naszymi najgroźniejszymi graczami w ataku byli obrońcy Jodłowiec i Dziewicki to wystarczy za cały komentarz do tego meczu - przyznał. - Od stanu 0:1 graliśmy praktycznie trzema obrońcami. Jodłowiec często szedł do przodu, czuł się bardzo dobrze fizycznie. Tego pokłosiem była dziura w defensywie po jego stronie. Skoro jednak próbował ciągnąć grę, to powinien znaleźć się ktoś, kto byłby w stanie go asekurować - dodał.