"Złodzieje, złodzieje" - krzyczeli kibice Polonii w siedzibie J.W. Construction, gdzie prezes Józef Wojciechowski chciał jeszcze raz wytłumaczyć mediom, dlaczego za 5 mln złotych sprzedał klub z ul. Konwiktorskiej. Mająca ponad stuletnią tradycję drużyna dwukrotnego mistrza Polski zacznie nowy sezon prawdopodobnie w klasie B. Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, a potem także doradca Wojciechowskiego powiedział w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że właścicielowi Polonii udało się zrobić to, czego nie dokonali nawet Niemcy w czasie okupacji Warszawy. Miliony wyrzucone w błoto Frustracja w Polonii jest gigantyczna, choć Wojciechowski zapowiedział, że rezygnuje już w kwietniu, na cztery kolejki przed końcem sezonu, gdy drużyna, na którą wydał w ciągu sześciu lat 50 mln złotych, przegrała z Ruchem Chorzów biednym jak mysz kościelna. Wszyscy myśleli wtedy, że Wojciechowski tylko histeryzuje, wcześniej często zachowywał się jak furiat: groził, zapowiadał, że rzuca futbol, by potem wydawać kolejne miliony. Przecież to on zapłacił Ruchowi milion euro za Artura Sobiecha, a Ebiemu Smolarkowi dał pensję 400 tys euro za sezon. Dla jednych robił z siebie pośmiewisko, był człowiekiem, który do szczętu kompromitował futbol ligowy. W zarządzaniu Polonią Wojciechowski upodobnił się do legendarnego prezesa Atletico Madryt, Jesusa Gila, który przez 16 lat rządów zatrudnił i zwalniał 26 trenerów. Wojciechowski tak długo w futbolu nie wytrzymał. Porzucił klub po sześciu latach topiąc w nim 50 mln złotych. Sprzedając go do Katowic odzyskał 5 mln. Od dawna działał tak, jakby chciał skompromitować cały ten teatr pod szyldem: "polski futbol ligowy". W cztery lata w klubie pracowało 12 trenerów. Najpierw stawiał na Polaków, ale potrafił się do nich zrazić już po czterech meczach, jak do Bogusława Kaczmarka wyrzuconego po trzech wygranych i remisie. Potem był wariant zagraniczny: czyli zatrudnienie i zwolnienie Jose Mari Bakero, a po nim Theo Bosa, który wyleciał z pracy po dwóch miesiącach. Krewki prezes sam chciał decydować o składzie i taktyce zespołu. Potrafił w przerwie meczu wpaść do szatni i zrugać trenera przy zawodnikach. Każdy trener kupował do klubu "swoich" piłkarzy, wielu za pośrednictwem zaprzyjaźnionych agentów, od których dostawali prowizję. Wojciechowski przez cztery lata sprowadził ponad setkę graczy. Z niektórymi sam negocjował kontrakty, niezdecydowanym dokładając budowane przez siebie mieszkania. Nowatorskim pomysłem był tak zwany Klub Kokosa. - Mamy piłkarza, którego zatrudnił jeszcze trener Jacek Grembocki. Nazywa się Daniel Kokosiński - opowiadał ze swadą Wojciechowaski. - Moim zdaniem to był przekręt, uważam, że Grembocki ściągnął go do nas, bo miał jakieś zobowiązania wobec kogoś innego. Ten obrońca okazał się bardzo słaby, chcieliśmy z niego zrezygnować, ale on nigdzie nie chce od nas odejść, choć miał oferty. Właśnie wokół tego Kokosińskiego stworzyliśmy klub nieudaczników. Nie chcemy, by psuli drużynę z Młodej Ekstraklasy, nie chcemy, by zarażali młodych chłopaków swoją indolencją i nieudacznictwem. Ci najsłabsi muszą więc trenować w Klubie Kokosa - kończy prezes. Wszyscy byli jednak w szoku, gdy odesłaniem do Klubu Kokosa Wojciechowski zagroził Smolarkowi, który dla reprezentacji Polski zdobył 20 goli. Kolejny, który padł na froncie Wojciechowski nie jest jedynym znanym biznesmenem, który przegrał z futbolem. Niby mamy nowiutkie stadiony, niby na meczach ligowych padają rekordy oglądalności, tymczasem trudno znaleźć człowieka, który byłby zadowolony z wydawania pieniędzy na ligową piłkę nożną. Przecież Wojciechowski odkupił drużynę od Zbigniewa Drzymały, który po 8 latach "zabawy w futbol" porzucił zbudowaną przez siebie Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski. Za 20 mln zł Wojciechowski kupił wtedy dla Polonii miejsce w Ekstraklasie. "Polscy gracze robią skok na kasę, a nie budują kariery" - powiedział kiedyś Janusz Filipiak - prezes Cracovii spadkowicza z Ekstraklasy. Właściciel krakowskiej firmy komputerowej Comarch jest jedynym profesorem na liście najbogatszych Polaków (według "Wprost"). Dwa sezony temu podpisał kontrakty z kilkoma piłkarzami o znanych nazwiskach, po zaledwie kilku miesiącach pozbywał się ich z klubu, bo pobierając z kasy dziesiątki tysięcy złotych nie mieli nawet zamiaru spocić się na boisku. W 15 meczach drużyna uciułała zaledwie 8 pkt (słownie: osiem). Nikt nie chce być frajerem - Gdy ktoś pyta mnie, co będzie z polską piłką, za każdym razem odpowiadałem, że będzie źle, bo nie tylko ja, ale także inni właściciele klubów mamy już dość płacenia tak słono polskim graczom. To są moje pieniądze, wolę sobie za nie kupić rolls-royce, niż czuć się frajerem oddając je piłkarzowi za nic - mówił Filipiak. To opinia dość powszechna. Fatalny poziom szkolenia młodzieży w Polsce, brak jakiegokolwiek systemu w klubach i PZPN sprawia, że prezesi szukają za granicą. Już dwa lata temu 16 klubów Ekstraklasy zatrudniało aż 116 obcokrajowców. Zimą ta liczba znów wzrosła, choćby z tego powodu, że polscy piłkarze mający wyższe umiejętności po raz kolejny gremialnie wyjeżdżali do zachodnich klubów. Liderująca wtedy w lidze Jagiellonia z szansami na tytuł mistrzowski sprzedała Kamila Grosickiego. Z broniącego tytułu Lecha uciekł Sławomir Peszko. Wicelider Wisła Kraków straciła braci Piotra i Pawła Brożków. Cupiał też żałuje Właściciel Wisły i fabryki kabli Tele-Fonika Bogusław Cupiał zainwestował w Wisłę już 14 lat temu, zatrudnił w Krakowie wszystkich najlepszych polskich piłkarzy zdobywając siedem razy to, co nie udało się Wojciechowskiemu (tytuł mistrzowski). Ani razu nie spełniło się jednak jego marzenie o awansie do Ligi Mistrzów. Dziś Cupiał wygląda na człowieka rozczarowanego i zniechęconego do futbolu, działa jak ktoś, kto mniej myśli o sukcesach klubu, raczej o odzyskaniu zainwestowanych w niego pieniędzy, mimo iż doczekał wreszcie nowego stadionu. Stąd niemal każdy piłkarz Wisły mający dobrą ofertę wyjeżdża z Krakowa. Brak stabilności kadry nie przeszkadza liczyć się w krajowej konkurencji, bo ta wciąż jest słabiutka. We wrześniu 2006 roku, Wisła zwolniła rumuńskiego trenera Dana Petrescu, którego piłkarze z Krakowa wprost nienawidzili. Biegali na niego na skargi do Cupiała, właściciel klubu uwierzył, że treningi są zbyt ciężkie. Trzy lata później i Petrescu prowadził mistrza Rumunii Unireę Urziceni w Lidze Mistrzów, tymczasem piłkarze Wisły skompromitowali się w eliminacjach z estońską Levadią Tallin. Petrescu udzielił wtedy wywiadu "Przeglądowi Sportowemu", w którym poddał polskich piłkarzy miażdżącej krytyce. Nie tyle ich talent i klasę sportową, co zaściankową mentalność uniemożliwiającą zaistnienie w wielkim futbolu. - Idealne życie piłkarza w Polsce jest takie: miłe spędzanie czasu, lekkie treningi i przyjazny trener, który jest dobrym kumplem. Z takim podejściem Polska nigdy niczego nie wygra - mówił Petrescu. - Ja się uczyłem piłki w Anglii i we Włoszech. Tam się haruje, a piłkarz wie, że trener nie jest kumplem od poklepywania go po plecach. W Polsce będzie źle, dopóki piłkarze będą rządzić prezesami, a nie odwrotnie. Walter też się sparzył Mariusz Walter to kolejny znany biznesmen, który sparzył się na piłce. Jego Legia miała zostać symbolem nowej ery w Ekstraklasie, tymczasem jest żywym dowodem, że łatwiej zbudować stadion, niż drużynę. Przez lata Walter sprzedawał najlepszych piłkarzy, mówiąc, że zainwestuje w zespół, kiedy będzie on miał gdzie grać i zarabiać. W końcu Legia dostała od władz Warszawy przepiękny obiekt za 400 mln złotych. Walter dał na transfery 10 mln zł, by drużyna była godna stadionu. Dyrektor sportowy Marek Jóźwiak i ówczesny trener Maciej Skorża zapewniali, że każdy z nowych graczy okaże się najlepszy na swojej pozycji w Polsce. Dziś Skorży nie ma już w Legii, a Walter szuka na nią kupca. Dlaczego Solorz nie idzie drogą Abramowicza Najbogatszy Polak 2009 roku w Polsce - Zygmunt Solorz kupił sobie Śląsk Wrocław. Wbrew nadziejom kibiców, nie stał się dla klubu tym, kim Roman Abramowicz dla Chelsea. Niechętnie wydawał na piłkarzy, planował, że klub będzie finansowała galeria handlowa, która miała powstać obok stadionu wybudowanego na Euro 2012. Sytuacja jest wręcz niewiarygodna: Śląsk zdobył tytuł mistrzowski, ale Solorz i tak się nim nie zainteresował. Klub przystępuje do walki o Ligę Mistrzów bez wzmocnień i większych szans na awans. To wręcz niepojęte, dlaczego czołówka polskich biznesmenów ponosi na polu futbolowym same klęski. Zdumiewające, że perfekcyjni w działaniu w innych dziedzinach, w zetknięciu z futbolem zachowują się jak dzieci we mgle. Tracą instynkt, działają chaotycznie, bez planu lub zmieniając koncepcję co i rusz, otaczając się ludźmi, których za podobne błędy w biznesie dawno by zwolnili. <a href="http://sport.interia.pl/klub-polonia-warszawa/news-dlaczego-wielcy-biznesmeni-nie-radza-sobie-w-polskiej-pilce,nId,623190,nPack,2">Czytaj dalej na drugiej stronie m.in o tym, dlaczego futbol nie lubi demokracji.</a>