INTERIA.PL: Zgadza się pan z tezą, dość popularną po porażkach kadry na Euro 2012, czy klubów w walce o europejskie puchary, że polski piłkarz jest najczęściej przepłacony? Jarosław Bako*: - Problem leży gdzie indziej, nie w wysokich poborach. Podzielam opinię Ryszarda Komornickiego, który zabrał głos w tej sprawie na łamach "Przeglądu Sportowego" i to był kapitalny tekst. Największą bolączką w polskim futbolu są menedżerowie, którzy zarabiają nawet na nieletnich piłkarzach, a taki proceder uważam za skandaliczny! To olbrzymi błąd naszej piłki. Swoje dokładacie wy, dziennikarze, domagając się powoływania do kadry kogoś, kto dwa razy prosto kopnie piłkę, zaliczy jedną udaną rundę. My jednak powołań nie wysyłamy. - Tak, ale wywieracie na nie presję. Proszę pana, ja zadebiutowałem w lidze mając osiemnaście lat, ale dopiero po czterech latach regularnych w niej występów, gdy miałem na koncie ponad sto rozegranych spotkań, spotkał mnie zaszczyt gry w reprezentacji. Proszę mi uwierzyć - po pół roku nie można miarodajnie ocenić, czy ktoś wytrzyma presję związaną z grą w kadrze na wyższym od ligowego poziomie. Dopiero po dłuższym czasie można ocenić, czy piłkarz trzyma poziom i formę przez dłuższy okres, a nie incydentalnie. Jak pan diagnozuje inne problemy polskiej piłki? Na pewno klubom nie brakuje pieniędzy, bo nasz wicemistrz Ruch Chorzów dostaje w pucharach tęgie lanie od dysponującej podobnym budżetem czeskiej Viktorii Pilzno? Leży pewnie szkolenie, czy mentalność? - I jedno, i drugie. Sytuacja w naszej piłce doszła do takiego stanu, że bierzemy do grup młodzieżowych wszystkich, którzy się zgłoszą. Nie ma żadnej początkowej selekcji. Z zespołem Młodej Ekstraklasy Polonii jeździliśmy na obozy do Czech. Nasi dwudziestolatkowie grali sparingi z Bohemiansem Praga, z jego osiemnastolatkami. Młodzi Czesi tak byli wyszkoleni technicznie i taktycznie, że gdybyśmy nie byli silniejsi fizycznie, to by nas rozklepali, jak chcieli! Za moich czasów, gdy młody zawodnik wchodził do Ekstraklasy, to pod względem technicznym był już ukształtowany. Nie miał żadnych problemów z przyjęciem, czy odegraniem piłki "z klepki". Teraz wchodzą do ligi zawodnicy, którym sprawia to spory kłopot. Największy problem, to brak szkolenia technicznego i taktycznego. Ale podkreślam, zmorą naszej piłki są agenci piłkarscy. U nas nawet 15-16-latkowie mają menedżerów, to jest chore! Młodzi chłopcy, zamiast się skoncentrować na grze, treningach, mają robiony mętlik w głowie przez menedżerów. To niedopuszczalne. Powinno się wprowadzić przepis, że zawodnik poniżej 18 lat nie może mieć agenta. Podobno był pan katem dla piłkarzy Polonii? - To zarzut wzięty z Księżyca. Kochani, nikogo nie katowałem! Jestem trenerem i wiem, co można, a czego należy unikać podczas pracy z piłkarzami. Owszem, pierwszy tydzień zajęć był dosyć intensywny. Biegaliśmy po tartanie w Parku Traugutta, gdyż prezes powiedział mi, że boiska są w remoncie i nie można z nich skorzystać. Dlatego musiałem chodzić z piłkarzami do parku. Mając do wyboru bieganie po asfalcie, czy tartanie, wybrałem oczywiście to drugie. Krążą pogłoski, że treningi były za ostre, ale wystarczy, że powiem, iż wszystkie serie ja - 48-letni człowiek, wytrzymałem i nie miałem żadnego z tym kłopotu. Nie było to dla mnie wielkim wysiłkiem, więc dla nich tym bardziej. Ale po co były panu te ciężkie treningi na trzy miesiące przed pierwszym meczem ligowym? - To pan również uważa, że to były ciężkie treningi? Nie były też lekkie, a w takim okresie robi się roztrenowanie. Organizmy muszą odpocząć przed następnym sezonem. - Organizmy nie miały być czym zmęczone - na wiosnę chłopaki rozegrali tylko 13 meczów. Poza tym, dostałem polecenie od prezesa Wojciechowskiego, by wypełnić im czas. Nikomu nie trzeba przypominać, że prezes był wkurzony blamażem jakim było zakończenie sezonu przez Polonię. Jak można było nie wywalczyć awansu do pucharów! Przecież po jesieni mieliśmy trzecie miejsce i kontakt z wyprzedzającą nas Legią. Nie mieliśmy prawa tego roztrwonić. Dlatego nie ma się co dziwić reakcji człowieka, który wpakował w piłkarski interes ogromne pieniądze. Wojciechowski polecił mi, abym zajął się zawodnikami i wypełnił im 8-godzinny czas pracy. Jestem trenerem zatrudnionym przez klub, mam na utrzymaniu rodzinę, więc muszę pracę szanować, wywiązywać się z obowiązków. Ile przebiegaliście na jednej sesji? - Najcięższy trening składał się z trzech serii po 20 minut ciągłego biegu. Późniejsze treningi były już inne - 10 minut ciągłego biegu, 10 minut truchtu, a na koniec 10 minut marszu. Tempo nie było zbyt ostre, progowe. Owszem, chłopaki narzekali, ale średnio wytrenowany zawodnik, który biega dwa razy w tygodniu, bez problemu wytrzymałby to tempo. Ale Wojciechowski straszył panem piłkarzy. - Być może, ale krytyka mojej osoby brała się z tego, że komuś, kto widział dwa nasze treningi, mogło się wydawać, że bieganie jest katorżniczą pracą, ale jak ktoś trenuje rozsądnie, to ta czynność sprawia mu przyjemność! Prezes chciał, by piłkarze spędzali w klubie osiem godzin, więc organizowałem im dwa półtoragodzinne treningi, ale najbardziej nużące było to, że w przerwie między nimi nie mogliśmy opuszczać obiektu. Trwało to tydzień, a później chłopaki dostali dwa tygodnie wolnego. Po urlopach spotkaliśmy się już na obiekcie treningowym w Markach. W założeniach prezesa treningi ze mną miały być rodzajem kary dla piłkarzy. Prezes nie chciał się zgodzić na to, by po tak słabej rundzie mieli wydłużone urlopy, które w tym roku były rzeczywiście wyjątkowo długie, z uwagi na mistrzostwa Europy. Skąd w ogóle wziął się słynny Klub Kokosa? - W każdym klubie jest kilku zawodników, których uznaje się za zbędnych, a mają ważne kontrakty, których nie chcą rozwiązać. Sęk w tym, że większość tych przypadków nie jest tak bardzo nagłaśnianych, jak to miało miejsce odnośnie Daniela Kokosińskiego. Z Kokosińskim pracowałem rok, treningi trwały tyle, ile trzeba. Chłopak nie narzekał, nawet się polubiliśmy. Może pan go zapytać. Strasznie mnie boli, że prasa powymyślała głupoty na mój temat, przeinaczyła to wszystko. Wypisywała, że robiłem jakieś treningi na schodach, a nic takiego nie miało miejsca! To kompletna bzdura! Jakie macie stosunki z nowym właścicielem - Ireneuszem Królem? - Byłem pierwszym człowiekiem, z którym nowy szef się skontaktował. Cieszę się, że przetrwaliśmy i wykonaliśmy solidną pracę. Tłukłem piłkarzom do głowy przez dwa miesiące, żeby pracowali z pełnym zaangażowaniem, bo tylko tak mogą poprawić swoją sytuację. Siedzieliśmy w Markach, odcięli nam prąd, nie mieliśmy posiłku ani ciepłej wody- było naprawdę ciężko. W tych ekstremalnych warunkach poznałem charaktery piłkarzy, uzyskałem jasny obraz tego, na kogo można liczyć w przyszłości. I mam tylko nadzieję, że kiedyś chłopaki to docenią. Rozmawiał: Michał Białoński * Jarosław Bako - urodzony 12 sierpnia 1964 r. w Olsztynie. Był bramkarzem, wychowankiem Stomilu Olsztyn. W reprezentacji Polski rozegrał 35 meczów. Poza Stomilem występował w ŁKS-ie, Legii Warszawa, Zagłębiu Lubin, Besiktasie Istambuł, Lechu Poznań, Hapoelu Tel Awiw, Hapoelu Jerozolima i Jezioraku Iława.