Na Krzysztofa Brede w Gdańsku wszyscy mówią "Heniek". Od małego, gdy trenował w Lechii, po zajęciach szło się przegryźć coś do jego wujka Henryka, znanego gdańskiego restauratora, który ma knajpę na św. Ducha i "U Szkota" na Piwnej. Ksywa się przyjęła i została do dziś. Bredego nie było w Gdańsku, gdy juniorzy starsi Lechii zdobywali brązowy medal mistrzostw Polski w 2000 roku. Do dziś spiera się ze swym serdecznym druhem Sebastianem Milą, który wtedy grał w biało-zielonych barwach w drużynie trenera Tadeusza Małolepszego, że to właśnie jego, "Heńka", zabrakło do złota. Wychowany na gdańskiej Przeróbce, Brede odszedł wtedy do Lecha Poznań. Portalowi LechiaHistoria.pl, "Heniek" wyjaśniał jak to się odbyło: - W Lechii było coraz gorzej, na obozie w Cetniewie do treningu mieliśmy dziewięć piłek, dresy bez herbu klubowego. Pojechałem na testy do Lecha, które załatwił mój brat cioteczny, jeden z liderów kibiców Arki, Zbyszek Rybak. W 2004 roku Brede był z powrotem przy Traugutta. Lechia grała w III lidze, ale szła mocno w górę, miała ambicje powrotu do Ekstraklasy. "Heniu" grał od deski do deski na środku obrony, dodatkowo był niezawodnym wykonawcą rzutów karnych. Przez dwa sezony w II lidze 10 razy strzelał z 11 metrów i ani razu się nie pomylił. W trzecim sezonie, zakończonym powrotem Lechii na najwyższy szczebel rozgrywek, Brede nie grał już często. Niestety, nie dane mu było wystąpić w Ekstraklasie, przez to nie czuje się do końca spełniony jako piłkarz. Może zabrakło kilku centymetrów wzrostu, tak kluczowych, gdy gra się na stoperze? Czego nie osiągnął jako piłkarz, odrabia z nawiązką jako trener. Już pod koniec kariery myślał o pracy szkoleniowej, początkowo z młodzieżą. Do roboty seniorskiej wynalazł go znany łowca talentów, jak widać nie tylko zawodniczych. Bogusław Kaczmarek właśnie obejmował Lechię i wziął "Heńka" na asystenta. Trenerski Bóg czuwał, bo na pierwszy ogień los przydzielił Bredemu szkoleniowców, których trudno przegadać i przed którymi nawet największy kozak poczuje respekt. A "Heniu" to nieuleczalny gaduła, choć stara się z tym walczyć. Najpierw Kaczmarek, potem Michał Probierz. Z tym drugim przypadli sobie do gustu, po zwolnieniu z Lechii razem pracowali w Białymstoku. W Jagiellonii mieli sukcesy, zajęli raz drugie, raz trzecie miejsce w Ekstraklasie. Polubili się na tyle, że Probierz dał swojemu synowi na imię Henryk. Brede cały czas nie tracił kontaktu z rodzinnym Gdańskiem. Gdy "Jaga" grała na Stadionie Energa, po meczu zamiast iść do szatni, podchodził do trybun, by porozmawiać ze znajomymi co słychać. Gdy Probierz nie mógł prowadzić drużyny, traf chciał, że akurat z Arką w Gdyni poprowadził ją Brede. Przed meczem w hotelu odwiedziła go wielkogabarytowa delegacja w Gdańska, życząc powodzenia i wygranej, mimo że to "Jaga" była bezpośrednim rywalem Lechii o zaszczyty w tamtym sezonie.