Polska Agencja Prasowa: Podczas gali w Warszawie podsumowującej sezon 2012/13 piłkarskiej ekstraklasy zabrakło pana wśród pięciu nominowanych do tytułu "Trenera Sezonu". A przecież, choć trafił pan do Podbeskidzia dopiero w marcu, utrzymał pan w ekstraklasie drużynę mającą na półmetku tylko sześć punktów. Czesław Michniewicz: - Mówiąc żartem, nieważne, kto głosuje, ważne, kto głosy liczy. A tak poważnie, wypełnialiśmy kartki plebiscytowe trzy tygodnie przed końcem sezonu. Jak pewnie wszyscy pamiętają, wówczas leżeliśmy już w trumnie, pozostawało tylko pytanie, kiedy nam wieko nałożą. W tym okresie przegraliście dwa mecze po 1-2, z Polonią Warszawa i Piastem Gliwice, choć prowadziliście do przerwy 1-0. Zaczął pan wówczas wątpić czy do końca wierzył? - Był moment zwątpienia. Dlatego w kolejnym spotkaniach chcieliśmy prowadzić różnicą dwóch goli. Tak się rzeczywiście stało. Wszystkie mecze, w których było 2-0 dla nas, wygraliśmy (2-0 z Lechem Poznań, 2-1 z Pogonią Szczecin, 2-1 z Widzewem Łódź). Najtrudniejszy moment w tej rundzie? - Wspomniana porażka z Polonią. Przegraliśmy w głównej mierze przez własne błędy, nie wykorzystaliśmy sytuacji. Prowadziliśmy 1:0, mogliśmy podwyższyć wynik. Po tej porażce zrobiło się troszkę nerwowo. Tak jakbyśmy pogodzili się ze spadkiem. Na dodatek za chwilę był mecz z Piastem i znów porażka 1-2. W 2007 roku zdobył pan z Zagłębiem Lubin mistrzostwo Polski. Co dla szkoleniowca jest trudniejszym zadaniem - utrzymanie w ekstraklasie czy wywalczenie tytułu? - Utrzymanie. W takim przypadku trener ma do dyspozycji piłkarzy o mniejszych umiejętnościach niż ci, którzy walczą o mistrzostwo. Na dodatek jest większa presja, ponieważ w przypadku spadku nie wiadomo, co będzie dalej z klubem. Jeśli nie wywalczy się tytułu, sprawa wygląda inaczej. Zostaje się wicemistrzem lub zajmuje trzecie miejsce, nic złego się nie dzieje. Owszem, pozostaje zawód, ale nie ma dramatu. A po degradacji zawsze jest tragedia. Może pan czuć podwójną satysfakcję. W końcówce obecnego sezonu graliście tak skutecznie, że nie musicie zawdzięczać utrzymania braku licencji dla Polonii (15. drużyna w tabeli pozostanie w lidze). Zajęliście ostatecznie 14. lokatę. - To jest dla nas bonus. Nagroda za to, że walczyliśmy do końca. Kiedy zaczynałem pracę w Podbeskidziu, podkreślałem, że chcemy zająć minimum trzecie miejsce od końca. Nie interesowało nas, czy ktoś nie dostanie licencji. I szczęśliwie stało się tak jak zakładałem. Co było tajemnicą sukcesu - skuteczny Robert Demjan (14 goli), doświadczeni obrońcy, pan na ławce trenerskiej? - Wiele czynników. Mieliśmy doświadczonych piłkarzy, dobrze przygotowanych przez Dariusza Kubickiego (pracował w Podbeskidziu na początku roku - PAP), odpowiednio zmotywowanych. Dużo dobrych cech spotkało się w jednym miejscu. Nie mieliśmy jakiejś wielkiej drużyny, ale za to wielkie serca. Dzięki temu potrafiliśmy wykrzesać sporo wysiłku. To był dziwny sezon. Kluby świetnie spisujące się w rundzie jesiennej, wiosną grały znacznie słabiej. Przykładem Górnik Zabrze, Polonia Warszawa czy Widzew Łódź. No i odwrotnie, jak PGE GKS i Podbeskidzie. - To prawda. Nie wiem, z czego się bierze ten brak stabilizacji. Niewiele drużyn potrafiło utrzymać poziom przez dwie rundy. Kto spisywał się przyzwoicie wiosną i jesienią, teraz wystąpi w europejskich pucharach. Mam na myśli Piasta, pomijam już Legię czy Lecha, bo oni grali naprawdę dobrze. Wracając do gliwiczan - nie prezentowali porywającej piłki, grali po prostu solidnie, ale właśnie w obu rundach. I to wystarczyło, zupełnie jak dwa równe skoki narciarskie. Jak będzie wyglądała pana przyszłość trenerska? - Zostaję w Podbeskidziu. Rozmawiał Maciej Białek