Legia pojechała na Zagłębia Miedziowego z przytupem: piętrowym autokarem, a w hotelu zajęła dwa piętra, by każdy piłkarz miał swój pokój. Z jeszcze większym tupnięciem zaczęła bój o półfinał Totolotek Pucharu Polski. Na początku spotkania całkowicie zdominowała rywala. Agresywnością, szybkością biegania i rozgrywania, techniką, a przede wszystkim pewnością siebie. Można było odnieść wrażenie, że podopieczni Aleksandara Vukovicia wcale nie mieli ponad dwumiesięcznej przerwy w grze. Prezentowali się tak, jakby uczestniczyli w podziemnych rozgrywkach, w których schowali się przed koronawirusem. Wicemistrzom Polski nie przeszkodził fakt, że liderzy w osobach Artura Jędrzejczyka i Luquinhasa całą I połowę oglądali z ławki, a w bramce stał nieopierzony Wojciech Muzyk. Chyba każdy się spodziewał, że w starciu zdecydowanego lidera PKO Ekstraklasy z szóstą drużyną 1. Ligi dominować będzie ta pierwsza. Natomiast fani "Miedzianki" mieli nadzieję, że przynajmniej czołowi ich piłkarze nie będą prezentować piłki rywalom w okolicy własnego pola karnego. Strata Josipa Szoljicia skończyła się bramką na 0-1 Waleriana Gwilii i koniecznością odrabiania strat już po 17 minutach. Ta rywalizacja mogła się zakończyć pomyślnie dla kopciuszka tylko pod warunkiem, gdyby przez około godzinę nie stracił bramki, energii, a w końcówce groźnie kontrował.