Czy w zespole odczuwalna jest presja w związku z tym, że rozgrywki ligowe i Pucharu Polski wchodzą w decydującą fazę? Marek Saganowski: Przede wszystkim to teraz czuć wiosnę (śmiech). Oczywiście jest jakieś napięcie i z biegiem czasu będzie coraz większe. Cieszy, że ostatnio wygrywamy i zdobywamy cenne punkty. Nie do końca jednak jesteśmy zadowoleni z naszej gry. Wiemy, że mamy dużo do poprawienia. Dobre wyniki dają jednak dużo satysfakcji. Ostatnie trzy punkty zdobyte w Krakowie świadczą o tym, że jesteśmy mocni psychicznie. Nie drażnią was opinie w odniesieniu do ostatnich decyzji sędziowskich, że Legii powinno się z góry podarować mistrzostwo i Puchar Polski? - Moim zdaniem to jest głupie gadanie. Nas to nie drażni, bo nam też odbierano punkty poprzez pomyłki arbitrów, ale teraz nikt o tym nie mówi. Według mnie bilans błędów na korzyść i na niekorzyść drużyny zawsze będzie wynosił zero. Przecież w meczu z Polonią Warszawa straciliśmy bramkę po akcji ze spalonego. Nikt też nie mówił, że w tak ważnym spotkaniu jakim są derby miasta, arbiter nie podyktował dla nas ewidentnego rzutu karnego. Legia jest jednak na tyle silna, że w końcówce strzeliła zwycięską bramkę. Tego nikt nie zauważa. Gdyby w Krakowie sędzia się nie pomylił i tak wygralibyśmy ten mecz, bo inaczej by wyglądał. Wisła nie potrafiła wykorzystać swoich sytuacji i to świadczy o słabości tego zespołu w danym dniu. Mamy na tyle dużo argumentów, że mimo błędów i tak wygrywamy. Władimir Dwaliszwili to napastnik, który prezentuje podobny styl gry jak pan. Wydawało się, że nie będzie miejsca na boisku dla was obydwu. Tymczasem dobrze się uzupełniacie. Z kim lepiej się panu współpracuje z Dwaliszwilim czy Danijelem Ljuboją? - To jest dwóch zupełnie innych zawodników. Władimir, podobnie jak ja, więcej biega i pomaga w defensywie. Natomiast Danijel bardziej bierze piłkę na siebie i stara się rozgrywać. To dwie zupełnie inne postawy, mimo że mówimy o napastnikach. Nie potrafię powiedzieć, z którym lepiej mi się gra, bo z obydwoma czuję się dobrze. We wtorkowym meczu w Pucharze Polski (2-1) z Ruchem Chorzów, Miroslav Radović nie wykorzystał rzutu karnego. Trener Jan Urban zauważył, że oprócz niego nie było chętnych do egzekwowania "jedenastki". Czy to wiąże się z coraz większą odpowiedzialnością? - Radović widocznie czuł się pewnie. Wiedział co robi i zdawał sobie sprawę z tego, jaka ciąży na nim odpowiedzialność. To prawda jednak, że trener Urban wcześniej nikogo nie wyznaczył do strzelania karnych. Jednak na boisku nie będziemy sobie wyrywać piłki. Po nieudanym początku rundy wiosennej prezes Bogusław Leśnodorski wstrzymał rozmowy w sprawie przedłużenia kontraktów z najstarszymi graczami, m.in. z panem. Czy to nie przeszkadza w grze? - Na razie trzeba się skupić na naszym głównym celu, jakim jest zdobycie mistrzostwa. Potem możemy usiąść do rozmów. Różne opcje wchodzą w grę. Na pewno chciałbym zostać przy Łazienkowskiej jeśli zdobędziemy tytuł, bo dobrze się tutaj czuję. Trzeba jednak zrobić najważniejszy krok w celu przedłużenia umowy, bo w ubiegłym sezonie też było blisko, ale ostatecznie nie udało się. Teraz z optymizmem patrzymy w przyszłość.