Do tego dramatu nie musiało dojść. Jeszcze przed rewanżem z Celtikiem bramkarz Legii Duszan Kuciak alarmował pytaniami, czy faktycznie Bartosz Bereszyński może zagrać. Przez udział w meczu zawieszonego za kartki zawodnika miał kłopoty jego poprzedni klub - FC Vaslui, więc Kuciak wiedział czym to grozi. Czerwona lampka alarmowa zapalona przez słowackiego bramkarza została zignorowana. Legia zaufała swej kierownik Marcie Ostrowskiej, której wydawało się, że wie lepiej. Ostrowskiej w Legii już nie ma i nie ma co na niej wieszać psów. W żadnym zawodowym klubie kierownik drużyny nie jest osobą decyzyjną. Nawet jeśli on się pomyli, przełożeni powinni błąd skorygować. To trochę tak, jakby wątłej osóbce włożyć dwa miliony euro (tyle co najmniej straciła Legia na tym walkowerze) do reklamówki i puścić ją na Pragę Południe, w sobotę około północy. Bez ochrony. Sparzona Legia już tak sobie poukłada pracę, że w kartkach i pauzach piłkarzy oblatane będą nawet sprzątaczki. Mistrz Polski popełnił koszmarny błąd formalny, ale po walkowerze dla niego zrobiło się takie zamieszanie, iż nie można wykluczyć, że UEFA zmodyfikuje przepisy. Być może warto - obok walkowera - pozostawić sobie furtkę w postaci gigantycznej nawet, ale jednak kary finansowej. Obecnie w kodeksie kar UEFA mamy znak równości między symbolicznym udziałem zawieszonego piłkarza w meczu (jak Bereszyńskiego, cztery minuty występu, żadnej bramki i asysty) a bardzo poważnym wkładem w sukces (np. gra od pierwszych minut, strzelenie, czy wypracowanie bramki). Gdyby Bereszyński nie został wpuszczony w końcówce, a tylko przesiedział mecz na ławce, to nie byłoby już problemu? Skoro nawet w rozgrywkach juniorskich sprawdza się karty i wiek zawodników przed meczem, czy delegat UEFA nie powinien sprawdzać, czy dany piłkarz uprawniony jest do gry? Przepisy przypominają polowanie na potknięcia klubów. A przecież wystarczyłoby zrobić w dniu meczu, trzy godziny przed nim odprawę drużynom i wręczyć listę graczy uprawnionych do gry. Czy to aż tak wiele? Na razie UEFA zachowuje się jak policjant schowany w krzakach z "suszarką" i mówi: "Było 70 km/h, a pan jechał 85 km/h". Argumenty, że długa prosta, sucha droga, teren niezabudowany do niej nie trafiają.