Legia okazała się bardziej przereklamowana niż Eduardo, którego kilka miesięcy temu ściągnęła na Łazienkowską. Wyglądała jak murawa pomalowana przez Słowaków na zielono, która przy pierwszym ostrzejszym starciu zdawała się krzyczeć: "Prawda wyszła na jaw. Jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaję. Jedyne co mogę, to trochę pobrudzić rywali. Na więcej mnie nie stać". Wystarczyło starcie z mistrzem trzeciej ligi europejskiej, by potwierdziło się wszystko, o czym wiadomo było od dawna - Legia ostatnich lat to: złe transfery, fatalne zarządzanie i powierzenie ogromnych pieniędzy filozofii: "jakoś to będzie". Druzgocące zestawienie Według Transfermarkt łączna wartość rynkowa zawodników Spartaka Trnawa to niespełna 7 mln euro, za to Legii jest prawie pięciokrotnie wyższa, bo aż 33 mln euro. W Legii 13 zawodników wycenianych jest na więcej niż milion euro, w Spartaku żaden. Najdroższy gracz Legii - Jarosław Niezgoda - jest wart 4 mln euro, a "gwiazdor" Spartaka - Jakub Rada - 0,5 mln euro. Napisać, że to przepaść, to nic nie napisać. To w Spartaku grają Erik Grendel oraz Jan Vlasko, którzy w Ekstraklasie spisywali się przeciętnie, i po których nikt w Polsce nie płakał. Do tego - Słowaków prowadzi Radoslav Latal, którego mimo zdobycia wicemistrzostwa z Piastem Gliwice, nikt w Polsce nie próbował zatrzymać. A co w tym czasie zrobiła Legia? W ostatnim roku sprowadziła zawodników za 3,5 mln euro, a losy boju o Ligę Mistrzów powierzyła Deanowi Klafuriciowi, który dotychczas był najbardziej znany z pracy z kobietami. Do tego - klub wprowadził do składu 18 obcokrajowców, podczas gdy Spartak ma ich zaledwie sześciu. Porównywanie zarobków też jest druzgocące dla Legii, bo w Polsce piłkarzy przepłaca się jak nigdzie i zarabiają oni kilka razy więcej niż na Słowacji. Słowem - jeśli Legia czegoś w rywalizacji ze Słowakami miała się nauczyć, to tylko i wyłącznie tego, jak nie należy budować zespołu, który w Europie ma się nie wygłupić. Ekstraklasa jak dojna krowa Papierowe porównywanie Legii i Spartaka przypomina zestawianie hokejowego mistrza Polski i Słowacji. To tamtejsi zawodnicy zarabiają znacznie lepiej, zatrudniają lepszych fachowców, a słowackie kluby po Polaków schylają się równie rzadko jak Ekstraklasa po piłkarzy z Burundi. Słowem - inny sportowo świat, bo w Polsce numerem jeden jest piłka nożna, na Słowacji hokej. - Tylko że my ze Słowakami w hokeju nie mamy żadnych szans, bo są lepsi, lepiej zorganizowani i na każdym kroku pokazują, czemu zarabiają lepiej od nas. Wygranie z nimi meczu byłoby więcej niż sensacją, a na zwycięstwo w dwumeczu nie ma żadnych szans. Tymczasem piłkarze z polskich klubów mają jak pączki w maśle, a potem leją ich Słowacy, którzy u siebie w kraju uznawani są za sportowców drugiej kategorii... - zagadnął mnie jeden z polskich hokeistów po wtorkowym blamażu Legii w Trnawie. Z polskiej piłki cała Europa robi sobie bowiem dojną krowę, a prowadzi do tego lenistwo polskich działaczy i prezesów, którzy wolą wymigiwać się hasłem: "na rynku nie ma zdolnych Polaków" niż wziąć się za ich szkolenie. To wszystko widzą menedżerowie. Widzą ligę niechętną do szkolenia, ale ze sporymi pieniędzmi oraz ligę, gdzie można wcisnąć piłkarza trzeciego sortu za kilka razy więcej niż jest warty. Cena nieodpowiedzialnego zarządzania klubem Słabość Ekstraklasy nie jest jednak żadnym usprawiedliwieniem dla Legii, bo nie ze słabości ligi wynika skazanie się na trenera półamatora oraz zawodników pokroju Eduardo. W Warszawie kompletnie się pogubili i teraz mogą za to słono zapłacić. Brak Ligi Mistrzów to brak milionów euro, a niewykluczone, że strata będzie jeszcze większa, bo z taką grą Legia faworytem w walce o Ligę Europejską też nie będzie. A gdy zrobią się zatory w wypłatach, to Marko Veszović czy Domagoj Antolić nie będą chcieli słuchać tłumaczeń, że to ich czerwone kartki pozbawiły Legię wizji wielkiego zarobku. Zamiast tego piłkarze pewnie powiedzą, że wcześniej czy później, ale chcą pieniądze i nie obchodzi ich, skąd Legia je weźmie. Taka jest właśnie cena nieodpowiedzialnego zarządzania klubem. Piotr Jawor