Właściciel mistrzów Polski od wielu lat działa w Europejskiej Organizacji Klubów (ECA). Od niedawna jest członkiem jej Komitetu Wykonawczego. Czynnie uczestniczy w rozmowach na temat zasad rozgrywek o europejskie puchary, także tych, które toczyły się w ostatnich tygodniach. Dariusz Mioduski opowiedział o tym, co się wydarzyło w europejskiej piłce od piątku do dziś i co nas jeszcze czeka. Cztery lata temu w Monaco Geneza tego wszystkiego miała miejsce cztery lata temu w Monaco podczas losowania europejskich pucharów. Zmieniona została formuła dostępu do LM. Miały w niej grać cztery zespoły z topowych lig. Już wtedy toczyła się dyskusja, że jeżeli do tego nie dojdzie to powstanie Superliga. UEFA została postawiona przed ścianą i się ugięła. Wtedy nastąpiła polaryzacja europejskiej piłki nożnej. Największe ligi zyskały na wartości, zespoły z dziewiątego, ósmego miejsca mogły bić się o europejskie puchary. Rosła wartość tych lig. Nagle zespoły, które do tej pory nie mogły konkurować z Legią o zawodnika, mogły kupić każdego zawodnika z Polski. Zmiana sprzed czterech lat, to jest główna przyczyna rozwarstwienia w europejskiej piłce nożnej. W ostatnich tygodniach dyskusja wcale nie dotyczyła formatu europejskich pucharów, o to czy LM będzie miała 36 czy 32 drużyny. Kluczową rzeczą było to, kto będzie zarządzał i kontrolował rozgrywki europejskie. Format miał być zatwierdzony dwa tygodnie wcześniej, ale nie było ogólnego porozumienia. Zostało dopracowane dopiero w piątek i zatwierdzone przez ECA. Jedno miejsce więcej z eliminacji w nowej LM Podjąłem wtedy wysiłki, żeby doprowadzić do zmian w formacie Ligi Mistrzów. Z punktu widzenia średnich klubów, które reprezentuję w ECA są one bardzo istotne. Udało się nam wynegocjować, że do nowej Ligi Mistrzów może awansować pięć zespołów, a nie cztery. To ułatwia możliwość awansu mistrzowi Polski. Zwiększona została do 32 liczba drużyn w Lidze Europy. Dzięki temu wzrasta liczba meczów w tych rozgrywkach, a to przekłada się na większe pieniądze, lepsze współczynniki w rankingu. To były kluczowe zmiany. Skończyliśmy spotkanie w piątek około godziny 15.00. Byłem bardzo zadowolony. 48-godzinny kryzys O 7.30 rano w niedzielę dostałem telefon od Aleksandra Czeferina, który powiedział lekko wzburzonym tonem o tym, co się stało. Uznałem, że to niemożliwe. "Nie wierzę, że Andrea mógł w taki sposób postąpić - mówiłem". Rozpoczął się kryzys, który trwał na szczęście tylko 48 godzin. Na początku myślałem, że to będzie trwało miesiącami albo latami. Cały czas byłem w kontakcie telefonicznym z członkami ECA. Przed meczem z Cracovią miałem spotkanie Komitetu Wykonawczego ECA, po meczu - zarząd. Stałem na stanowisku, że powinniśmy wydać jasny komunikat w tej sprawie. Ale długo nie mogliśmy tego zrobić, bo nie było oficjalnego stanowiska Superligi. Czekali do wieczora. To była ciężka niedziela.