Real Madryt, z uwagi na nieporządek na trybunach, grał u siebie w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych w 1987 r., gdy pokonał Napoli 2-0. 12 lat temu, w 2004 r. "Los Blancos" pojechali do Rzymu, gdzie AS Roma miała karnie zamknięty stadion. Real wygrał 3-0. Od trzech lat piłkarze Legii Warszawa z powodu zachowania swoich kibiców co roku grają jeden mecz w europejskich pucharach na własnym stadionie bez udziału publiczności. W tym sezonie podtrzymana zostanie ta niechlubna tradycja w spotkaniu z Realem Madryt. 3 października prowadzona przez Jana Urbana Legia podejmowała niżej notowany Apollon Limassol w drugiej kolejce fazy grupowej Ligi Europejskiej. Spotkanie odbyło się przy pustych trybunach. To była kara m.in. za wywieszanie flag z symbolami rasistowskimi oraz odpalanie materiałów pirotechnicznych. Polski zespół przegrał 0:1. "Teoretycznie lepszy zespół może mieć problem z koncentracją w takich warunkach i brak publiczności zawsze przemawia na korzyść słabszej drużyny. Tamten mecz jest tego dowodem. W rewanżu wygraliśmy 2:0, ale to nie miało już znaczenia, bo była to ostatnia kolejka rozgrywek, a my dopiero zdobyliśmy pierwsze punkty" - wspominał Urban. Niewiele ponad rok później (11 grudnia 2014) "Wojskowi" podejmowali przy pustych trybunach Trabzonspor. Wówczas była to kara za rasistowskie zachowanie fanów warszawskiego zespołu przy okazji meczu wyjazdowego z Lokeren (0:1) w fazie grupowej LE. Legia wygrała z Trabzonsporem 2:0, a okoliczności sportowe były zupełnie odmienne. Przed tym meczem mistrzowie Polski byli już pewni awansu, a zwycięstwo lub remis z tureckim zespołem dawało im pierwsze miejsce w grupie L i rozstawienie w losowaniu 1/16 LE, a w związku z tym teoretycznie łatwiejszego przeciwnika. Jednak za rasistowskie zachowanie fanów stołecznej drużyny w Lokeren, Legia ukarana została na dwa domowe mecze bez udziału publiczności. W 1/16 finału rywalem mistrzów Polski był Ajax Amsterdam. Włodarze "Wojskowych" wnioskowali o przesunięcie kary rozegrania drugiego meczu przy pustych trybunach na początek kolejnego sezonu. Jednak odwołanie Legii zostało odrzucone i rewanż (26 lutego 2015) przy Łazienkowskiej został rozegrany bez widzów. Po porażce w Amsterdamie 0-1, Legia przegrała u siebie 0-3. "Wysoka cena za idiotyczne zachowanie kilku osób... ale i to przetrwamy..." - napisał wówczas na Twitterze współwłaściciel Legii Dariusz Mioduski. Nie spodziewał się, że sytuacja powtórzy się po wywalczeniu upragnionego awansu do Ligi Mistrzów. W wyniku wydarzeń jakie miały miejsce podczas pierwszego meczu fazy grupowej z Borussią Dortmund (14 września, 0-6) UEFA ukarała stołeczny klub zamknięciem stadionu przy Łazienkowskiej na jeden mecz. Odbędzie się on w środę, a rywalem mistrzów Polski będzie Real Madryt. UEFA uznała mistrza Polski za winnego pięciu zarzutów: zamieszek na trybunach, odpalania rac, wrzucania przedmiotów na boisko, niedostatecznej organizacji oraz zablokowania dróg ewakuacyjnych. 12 października Komisja Odwoławcza (Appeals Body) odrzuciła odwołanie Legii od decyzji UEFA o zamknięciu dla kibiców stadionu przy ul. Łazienkowskiej na spotkanie z Realem. M.in. w efekcie tych wydarzeń doszło do poważnego rozłamu we władzach Legii. Dochodziło do sytuacji, że właściciele klubu na łamach prasy zaczęli wypowiadać się w innym tonie. Wyraźnie było widać, że ich wizje rozwoju Legii, a przede wszystkim sposobu walki z pseudokibicami, wyraźnie się różnią. Ostatecznie większościowy udziałowiec Mioduski wycofał się z bieżącej działalności Legii Warszawa. 60-procentowy udziałowiec - nie zgadza się z działaniami dwóch pozostałych współwłaścicieli - Bogusława Leśnodorskiego, który pełni funkcję prezesa, oraz Macieja Wandzela.