Niedawno minęły dwa lata odkąd został pan prezesem Legii. Bogusław Leśnodorski: - Szybko to minęło, prawda? Był już czas na refleksje? - Jeszcze nie. Zresztą tak wiele wydarzyło się w tym okresie, że ciężko to podsumować w jednym zdaniu. A co pana najbardziej zaskoczyło w ciągu tego okresu? - Ciężko powiedzieć, bo czasami wydarzenia toczyły się bardzo szybko. Te dwa lata to z jednej strony dużo, ale jak na funkcjonowanie klubu to mało. W tym czasie nie było jednego momentu, który byłby szczególnie trudny lub bardzo łatwy. Jednak było wiele zaskakujących sytuacji. Czy największym kłopotem, z jakim zmagał się pan i klub, były problemy z kibicami? - Nie wiem, czy jest to odpowiednie określenie, bo kibice to bardzo pojemne określenie. Do tej pory bardzo dużo zapłaciliśmy za naukę i za progres, jaki nastąpił. Zapłaciliśmy też wysoką cenę za swoją politykę i podejście do fanów. Mam nadzieję, że po latach okaże się, że było warto. A jest progres? - Wydaje mi się, że jest bardzo duży i to na wielu płaszczyznach. Klub jednak płaci kolejne kary za zachowanie swoich sympatyków... - Tak, ale to, co się ostatnio stało, to wynik recydywy z ubiegłych lat. Kara, jaka nas spotkała, to nie jest jedynie efekt zachowania w Lokeren. To trudny temat i nie chcę się tłumaczyć. Jednak wobec wydarzeń, jakie mają miejsce na europejskich boiskach, to u nas nie jest tak źle. Na jakiej podstawie wierzycie w pozytywne rozpatrzenie odwołania o odłożenie czy zawieszenie kary gry bez udziału w kibiców w 1/8 finału Ligi Europejskiej? - Teraz nie mogę zdradzić szczegółów naszej argumentacji. W naszym odwołaniu jest trochę argumentów sportowo-ludzkich i trochę proceduralnych. W wyniku różnych wydarzeń znaleźliśmy się w sytuacji recydywy. Ponosimy bardzo duże konsekwencje za wykroczenia, które nie powinny być tak surowo karane. Liczymy, że zamiana meczu z Ajaksem na inny bez udziału publiczności, będzie bardziej z duchem piłki, sportu. Wszystko wyjaśni się pod koniec stycznia. Na uwzględnienie sportowej rywalizacji powoływaliście się również po karze walkowera przy okazji rywalizacji z Celtikiem Glasgow w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. - Tam była jednak zupełnie inna sytuacja. W tej sprawie pierwsze posiedzenie Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie odbędzie się również w styczniu. W tym przypadku również liczy pan na korzystny werdykt? - Uważam, że trzeba iść do końca w argumentowaniu swoich racji i robić to, co uważa się za słuszne. Nie ma jednak sensu rozniecać jakiś szczególnych oczekiwań. Trzeba próbować robić, co możliwe, ale nie ma co liczyć na pozytywny wynik. W związku z ostatnimi wydarzeniami klub dokona jakiś zmian w relacjach z kibicami? - Nie. Co mogę zrobić, jeżeli kilkanaście lub kilkadziesiąt osób - będących najczęściej pod wpływem alkoholu - dopuści się głupiego zachowania. Jest wstyd po takich incydentach, ale to nie może mieć przełożenia na tysiące innych fanów. Ale chyba trzeba coś zrobić, aby w przyszłości nie doszło do podobnych sytuacji? - To jest problem kontroli tego, co dzieje się na meczach wyjazdowych. W Lokeren tej kontroli nie było wcale. Nawet dokładnie nie było wiadomo, kto wszedł na trybunę przeznaczoną dla naszych kibiców. Wiadomo było natomiast, że w tym sektorze było o kilkaset osób więcej, niż my kupiliśmy biletów. Na pewno na temat kontroli tych, którzy wchodzą na trybunę gości w trakcie naszych meczów wyjazdowych, będziemy rozmawiać z kibicami. Szczególnie chodzi o wyjazdy zagraniczne, bo już kilka razy dostaliśmy kary za złe zachowanie. Z tego tytułu ponosimy bardzo duże koszty. Wciąż pan liczy, że rozmowy z przedstawicielami kibiców przyniosą skutek? - Cały czas się z nimi spotykam. Należy jednak podkreślić, że około połowa kibiców na naszych meczach wyjazdowych należy do miejscowej Polonii. Nie wszyscy jadą z Warszawy. Ludzie, którzy mieszkają na obczyźnie i przychodzą na nasze mecze, traktują je jako okazję do dobrej zabawy. W Lokeren być może połowa fanów znajdująca się na naszym sektorze przyjechała z Warszawy. Cała odpowiedzialność spływa jednak na nas. W takim razie, czy winni wydarzeń w Lokeren zostali jakoś ukarani przez klub? - Póki co nie jesteśmy w stanie ich zidentyfikować. Przez monitoring jest to niemożliwe, ponieważ nie słychać dźwięku. Świadomość kibiców może się poprawić dzięki regularnym spotkaniom z piłkarzami? - Z taką fantastyczną inicjatywą wyszedł nasz główny sponsor - firma bukmacherska Fortuna. Zainteresowanie kibiców jest ogromne. Kolejki oczekujących ustawiają się nawet kilka godzin przed rozpoczęciem. Samo spotkanie zawsze przebiega w bardzo sympatycznej atmosferze, nikt nie wychodzi bez autografu czy zdjęcia. Jest czas na rozmowę i poznanie ulubionego piłkarza. Co do mojego udziału... niewykluczone. Ostatnio z klubem związał się Aleksandar Vuković, który będzie jednym z trenerów Akademii Piłkarskiej. Z kolei skautem we Francji zostanie Danijel Ljuboja. Kto następny z byłych piłkarzy zdecyduje się na pracę w Legii? - To się wpisuje w naszą politykę zatrudniania ludzi związanych emocjonalnie z klubem. "Vuko" jest osobą, która może być autorytetem dla młodych chłopaków. Danijel z kolei doskonale zna rynek francuski i nasz klub, dlatego to dla nas naturalny partner. Zobaczymy, czy kolejny sezon zdecyduje się rozgrywać Marek Saganowski. Ostatnio wspominał, że interesuje go szkolenie młodzieży, a my byśmy chcieli, aby pozostał w klubie. Wprowadzenie kolekcji odzieżowej to kolejny pomysł na generowanie przychodów? - To kolejny sposób na pozasportowy rozwój klubu i identyfikację z nim. Jesteśmy klubem wielosekcyjnym i musimy szukać źródeł przychodu. Celem jest jednak budowanie wśród młodych ludzi pewnej społeczności, która będzie wspomagała i kontynuowała naszą pracę. Rozmawiał: Marcin Cholewiński