Jakub Szumski, który w minionym sezonie był wypożyczony z Legii Warszawa do Zagłębia Sosnowiec przyznał, że po przejściu choroby jest o wiele silniejszy psychicznie. "Każdy po przeżyciu takiej historii musi być mocniejszy" - powiedział 25-letni piłkarz. Przede wszystkim jak pan się teraz czuje? Jakub Szumski, bramkarz Legii Warszawa: - Już wszystko jest w porządku. Około półtora miesiąca temu dostałem zgodę na treningi z pełnym obciążeniem. Jednak pod koniec sezonu wróciłem do bramki Zagłębia Sosnowiec na dwa mecze i złamałem palec. Szczęście mi w tej rundzie nie dopisywało. W przerwie zimowej było jednak dużo poważniej, bo dostał pan zakaz uprawiania sportu. - Dopadła mnie choroba zakaźna mononukleoza. Z tego powodu zostałem wykluczony ze sportu na jakiś czas. Istniało ryzyko uszkodzenia narządów wewnętrznych. Ostatnio na tę chorobę zapadli też inni sportowcy m.in. Urszula Radwańska czy Mark Cavendish. Słyszałem, że brytyjski kolarz może nawet nie wystartować przez to w Tour de France. Czyli zaczął się pan interesować tą chorobą? - Miałem wyczuloną uwagę, kiedy padała jej nazwa. W moim przypadku problemem było to, że na początku dawała nietypowe objawy. Dlatego zostałem zatrzymany w szpitalu na serię badań. Na początku nie wyglądało to dobrze. Jakie objawy były na początku choroby? - Miałem problemy z węzłami chłonnymi. Poddany zostałem operacji pobrania węzła do badania. Po wszystkich badaniach okazało się, że jest w porządku i to był tylko wirus. Musiałem jedynie poczekać, aż znikną jego objawy. Usłyszałem, że po kilku tygodniach będę mógł wrócić na boisko. To była dla mnie informacja życia. Przy początkowych podejrzeniach z dnia na dzień "dostałem obuchem w głowę". Wiosną więc miałem ogromną huśtawkę nastrojów. Choroba dała się również we znaki mocnym osłabieniem organizmu. - To choroba, która silnie wpływa na wydolność organizmu. Na pewno, gdybym był zawodnikiem z pola, to powrót na boisko trwałby dłużej. Jako bramkarz jednak nie męczę się tak bardzo jak inni piłkarze i szybciej doszedłem do siebie. Jak zniósł pan wiadomość, kiedy zagrożone było dalsze uprawianie sportu? - Dla mnie i mojej rodziny to było bardzo ciężkie. Jednak trzeba się liczyć, że w życiu może coś takiego się przytrafić. Patrząc na innych chorych nie można myśleć, że nas to nie dotyczy. Trzeba być gotowym na takie sytuacje i radzić sobie z nimi. Ja przez cały czas miałem bardzo pozytywne nastawienie do tej sytuacji. Być może to również było kluczem do sukcesu. Trzeba stawiać czoła temu co przed nami. U mnie trwało to krótko. Nie wiem jednak jak bym sobie poradził, jeśli nie grałbym w piłkę np. przez rok. Miałem duże wsparcie ze strony klubu, który zapewnił mi najlepszą możliwą opiekę. Wspólnie z rodziną odpędziliśmy złe duchy. To przytrafiło się w szczytowym momencie pańskiej kariery? - Na pewno w ważnym momencie sezonu, bo rozpoczynaliśmy rundę wiosenną, do której byłem dobrze przygotowany. Zgrupowania zimowe nie należą do najprzyjemniejszych i szkoda było mi tej pracy. Poza tym wówczas był ciężki okres również dla Zagłębia. Żałuję, że nie mogłem wówczas pomóc zespołowi, bo ten nie zdobywał punktów. Teraz jest pan mocniejszy psychicznie? - Na pewno tak. Taką historię, jaką przeżyłem, życzę każdemu. Wydaje mi się, że każdy powinien mieć chwilę, aby spojrzeć na życie z drugiej strony. Ja tak spojrzałem. To nie są puste słowa, które mówi się przy takich okazjach, jak np. to była nauczka. Z jednej strony nic poważnego mi się nie stało, ale z drugiej w pewnym momencie nie było innych rokowań jak tylko te najgorsze. Każdy po przeżyciu takiej historii musi być mocniejszy. Nie ma innej opcji. Patrzy się na każdą rzecz inaczej. Przez ten krótki czas trochę zmieniło się w moim życiu. Z jakimi nadziejami wraca pan do Legii? - Jak zawsze z dużymi. Już kilka razy odchodziłem z Legii na wypożyczenia i zawsze wracałem z chęcią gry. Czeka mnie tydzień rehabilitacji po złamaniu palca. Cały czas trenuję, ale za tydzień będę mógł wrócić do bramki. Wszystko zależy od trenera i władz klubu. Co roku czuję, że najbliższy sezon będzie przełomowy. Gdybym tak nie myślał, to nie byłoby sensu wychodzić na treningi. Rozmawiał Marcin Cholewiński