INTERIA.PL: Jest pan człowiekiem spoza środowiska piłkarskiego, który próbuje robić biznes w największym polskim klubie. Czy to wykonalne zadanie wobec tego, że system podatkowy i przepisy antyhazardowe nie ułatwiają życia polskiej piłce? Na dodatek są jeszcze wojewodowie, którzy czekają, aby z powodu odpalonej racy czy wywieszonego transparentu zamknąć stadion. Bogusław Leśnodorski, prezes Legii Warszawa: To trudna sprawa. Już od dawna powtarzam, że od instytucji państwowych nie oczekujemy żadnej pomocy. Grunt, żeby nie przeszkadzały. My sobie sami poradzimy! Ekstraklasa SA jest całkowicie prywatną organizacją i wespół z PZPN-em radzi sobie świetnie. Ale jeśli robi się nam "pod górkę", poprzez m.in. zamykanie stadionów, to jest dużo trudniej. A może za bardzo idziecie na układ z kibicami? Policja, wojewodowie, oczekują większego wsparcia w walce z chuliganerią stadionową. - Na stadionach Ekstraklasy nie dzieje się nic złego, tam nie ma miejsca na zło, a jeśli do czegoś dochodzi, to są to zupełnie sporadyczne przypadki. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o tym, że to, co się działo na trybunach 10-20 lat temu, dawno minęło. Na kilkaset meczów w tej rundzie mieliśmy dwa przypadki zakłócenia porządku. Np. w Bydgoszczy, z udziałem kibiców Zawiszy, Widzewa i ŁKS-u, których tam być nie powinno. - Ale to jest dla mnie nieporozumienie, że policja tych z ŁKS-u, bez biletów, podwiozła jeszcze pod stadion. To jakiś absurd. - Oczywiście zdarzają się ludzie, którzy są łobuzami. My jako Legia mamy mnóstwo kibiców, ludzi, którzy wyrobili sobie nasze karty jest 250 tys., więc w tym gronie jest parę osób, które wywiną czasem jakiś "numer". To wynika z krzywej Gaussa (śmiech). W Zakopanem, gdzie teraz jesteśmy, też się pewnie jakiś łobuz znajdzie. Stadion Cracovii zamknięto po najspokojniejszych od lat derbach, bo 15 osób odpaliło race, a kilkanaście innych rzuciło petardy. Nie pomogły argumenty, że nikomu spośród 15 tys. kibiców nic się nie stało. - Moja kuzynka działa w Stowarzyszeniu Kibiców Cracovii, organizuje wyjazdy, oprawy i opowiadała mi, że to najspokojniejsze derby, na jakich była, a nie opuściła żadnych od 20 lat. - Ja uważam, że twierdzenie, że jest problem z kibicami to jest kompletna "ściema" i "w realu" w ogóle go nie ma. Wojewodowie nie mają czym się zajmować? W wakacje na Pomorzu utonęło 300 ludzi - to są poważne problemy! - Zastanawiam się, po co w tym wszystkim są wojewodowie? Oni nie wnoszą żadnej wartości dodanej, tylko mnożą problemy! Z bezpieczeństwem na stadionach świetnie radzą sobie Ekstraklasa SA, kluby i policja. Jeśli nawet race są zakazane to karać powinno się tych, które je odpalają, a nie całe stadiony. - Prowadzenie odpowiedzialności zbiorowej to kolejny żart i nie ma się co rozwodzić na ten temat. Podczas wielu imprez ulicznych, chociażby Marszu Niepodległości, tych rac odpalano setki, jeśli nie tysiące i nikomu to nie przeszkadzało. Wydaje mi się, że kibice to jest faktycznie temat zastępczy. Skoro zniknęły ze stadionów chuligańskie wybryki, które dawniej miały miejsce, to trzeba było znaleźć coś innego. Race w gazecie wyglądają bardzo dobrze, bo jak się zrobi zdjęcie, tam coś płonie, a ogień kojarzy się z niepokojem. Nie ma sensu poświęcać temu wydumanemu problemowi za dużo czasu. Tu się prochu nie wymyśli. Na Wembley kilku Polaków odpaliło race i nikt nie zamknął stadionu, tylko grzecznie wyprowadzono sprawców tego czynu. U nas policja mówi, że to nierealne, bo musiałaby wejść z oddziałem i na trybunie byłaby masakra. - Przed stadionem Legii, przy kasach ustawiają się posterunki ciężko uzbrojonych oddziałów. Chodzą wokół nich kobiety i dzieci, patrzą jak na ZOMO. Odnoszą wrażenie, że to jakaś wojna jest. Tymczasem od roku nie mieliśmy żadnego przypadku zakłócenia porządku. Nawet nikt się nie potknął i ręki nie złamał! Gdy przyszedł pan do klubu, Legia miała za sobą poważną wojnę z kibicami. Jak się udało unormować tę sytuację? - Wyszedłem z prostego założenia - kibice mają to do siebie, że kochają kluby, które reprezentują, więc nie ma żadnego problemu. On się rodzi wtedy, gdy ludzie mają różne cele. A przecież wszyscy normalni kibice chcą dla klubu dobrze. Przejmują się nawet tymi karami, które nakłada na nas UEFA, czy wojewoda. Trzeba z fanami rozmawiać i szukać rozwiązań w sytuacjach, które nie zawsze są jednoznaczne. UEFA karała was za race i transparenty. - Race to była w ogóle nieistotna kwestia. Problemem były flagi, które od długich lat wisiały na Legii. Nikt nie podejrzewał, że jeśli przez 20 lat wisi flaga, to nagle może okazać się, że jest nielegalna. - Przed pierwszym meczem rozmawialiśmy z delegatami UEFA. Pokazaliśmy im te wszystkie flagi. Powiedzieli, że jest OK. Po czym okazało się, że organizacja "Nigdy Więcej" napisała do UEFA skargi i na podstawie jej raportów zamknięto nam stadion. I to było największe zaskoczenie, że zostaliśmy potraktowani jak jacyś rasiści, podczas gdy na Legii nie było żadnych przejawów rasizmu. Oczywiście, czasami są jakieś dowcipy, ale w Polsce są dowcipy o wszystkich nacjach. O Czechach, Ukraińcach, Żydach, Murzynach. O wszystkich. Ja byłem wychowany na tych o Polaku, Rusku i Niemcu. Na takiej zasadzie mogło się coś zdarzyć na stadionie, ale ja nawet takich rzeczy nie pamiętam. - Przy okazji meczu z Lazio doczekaliśmy się takiego absurdu, że jak nie mieli się już totalnie do czego doczepić, to w toalecie znaleźli jakieś naklejki z symbolami, które nie były oczywiście negatywne, ale podchodziły pod zabronione. Normalny człowiek by w ogóle nie wiedział, że to jest symbol, który ma jakiekolwiek złe konotacje. Dziewięciu na dziesięciu ludzi by w ogóle nie wiedziało o tym. Ludzie z "Nigdy Więcej" zrobili zdjęcia nalepek, które musieliśmy usuwać. To są rzeczy, które zakrawają na kiepski dowcip. Szukanie dziury w całym? - Mamy filozoficzne podejście do tego - kompletnie się tym nie przejmujemy. Oczywiście słabe było to, że te kary kosztowały nas dużo pieniędzy. To kwoty idące w miliony. Najbardziej cierpi wizerunek klubu i wizerunek całej polskiej piłki. - Ludzie, którzy nie chodzą na mecze nie zdają sobie sprawy z tego, jak jest na stadionach. Dysonans poznawczy jest niesamowity między stanem faktycznym a tym kreowanym. Ludzie, którzy interesują się piłką, ale mecze oglądają tylko w telewizji, sądzą, że na stadionach jest niebezpiecznie. Z drugiej strony ci, którzy na mecze przychodzą, to 99 procent spośród nich czuje się bezpiecznie na arenach. - Na meczu ze Steauą mieliśmy nawet taki przypadek, że na sektorze rodzinnym znalazła się oprawa meczowa. Sam byłem z deka przestraszony, bo pomyślałem, że te dzieci i kobiety znalazły się w okolicy, gdzie odpalano race, był głośny doping. Mieliśmy tylko cztery przypadki reklamacji na 10 tysięcy osób. Nie to, że były oburzone, tylko nie spodobało im się, że ktoś się nieładnie odezwał. Poza tymi czterema osobami, cała reszta była zachwycona. Czy z perspektywy roku nie żałuje pan rozstania z Danijelem Ljuboją? Problemy natury obyczajowo-wychowawczej z tym piłkarzem są znane, ale czas pokazał, że brakowało wam herszta na boisku, który pociągnąłby zespół zwłaszcza w walce o Ligę Mistrzów, a później w Lidze Europy. - Jak w życiu, tak i w piłce nożnej ocenianie i stawianie opinii - przesądzających tak w jedną, jak i drugą stronę - jest dużym nadużyciem. Na boisku gra kilkunastu chłopaków, drużyna - łącznie z rezerwowymi - składa się z 18 ludzi. Nasza drużyna wielokrotnie pokazała, że bez Danijela gra lepiej. Druga rzecz jest taka, że choć był on bez wątpienia bardzo dobrym piłkarzem, to jego kariera nieuchronnie się zbliżała i nadal zbliża do końca. Dzisiaj nie jest powiedziane, że on by grał w naszym składzie. Przecież w momencie, gdy odchodził od nas był jednym z najstarszych zawodników w lidze. - W drugoligowym Lens Ljuboi nie idzie jakoś rewelacyjnie. Na początku strzelił dwa gole z rzutów karnych, a później długo nie mógł trafić do siatki. Gdybanie, co by było gdybyśmy mieli Ljuboję, nie ma sensu. - Mogę powiedzieć inaczej - gdybyśmy mieli napastnika, który niemal sam byłby w stanie rozstrzygnąć mecze, to na pewno byłoby lepiej w Lidze Europejskiej. Pierwotnie miał być nim Władimir Dwaliszwili? - Zatrudnienie go nie było tylko moją decyzją, ale efektem przemyśleń kilkunastu osób. Zaczynaliśmy sezon w sytuacji, w której Marek Saganowski strzelił trzy gole ze Śląskiem. Wiadomo było, że potrafi wykończyć akcję, gra dobrze głową. Włado Dwaliszwili prezentował się solidnie, Michał Efir grał obiecująco, podobnie jak Patryk Mikita, który w pierwszym meczu zasygnalizował, że też może coś wskórać. To wszystko razem powodowało, że - może zbyt optymistycznie - sądziliśmy, że przód mamy zabezpieczony. - Skończyło się tak, że Markowi złamano nogę, Włado nie wytrzymał tempa, a Patryk Mikita - po pierwszych trzech tygodniach, co często się u młodych chłopaków zdarza, podpisał kontrakt i przez kolejne dwa miesiące miał bardzo dużą obniżkę formy. To jest oczywiste, że z europejskiej klasy napastnikiem w Lidze Europejskiej zagralibyśmy lepiej. W lepszym występie pomógłby nam także Duszan Kuciak, który doznał kontuzji. W ten sposób wszystko się trochę posypało.