Interia: W rozgrywkach ligowych zazwyczaj nie ma pan dużo pracy w bramce. W Lidze Mistrzów będzie inaczej. Arkadiusz Malarz (bramkarz Legii Warszawa): - Mam nadzieję, że w tych spotkaniach będę miał mało pracy, liczę na moich obrońców. A tak poważnie? Chyba każdy bramkarz bardziej lubi w trakcie meczu mieć kilka sytuacji, aby się wykazać, a nie czekać na tę jedną. Wierzę, że w Lidze Mistrzów moja bramka nie znajdzie się pod mocnym ostrzałem. Na papierze może się wydawać, że jesteśmy takim Kopciuszkiem. Ale nie będziemy chłopcem do bicia. Real Madryt, Borussia Dortmund. Tacy rywale robią wrażenie. - Na każdym robią wrażenie. Grają w Lidze Mistrzów regularnie, to wiodące zespoły, prezentujący wyższy poziom. Ale nie mamy się czego obawiać. To są tacy sami ludzie jak my. Może mają nieco większe możliwości techniczne i trochę lepiej wyglądają piłkarsko. Jeżeli zabraknie nam tych cech, będziemy nadrabiać walką i zaangażowaniem. Każdemu można się postawić. No co liczył pan przed losowaniem? Na mocnych rywali czy bardziej wyrównaną grupę? - Trafiła się fajna grupa, lepszych rywali nie można było sobie wymarzyć. Nic tylko się z tego cieszyć. Można się uczyć od najlepszych, ale z drugiej strony nawet najlepszego można kopnąć w tyłek. Teraz wszystko jest w naszych głowach i nogach. Z którego rywala grupowego cieszy się pan najbardziej? - Z Realu Madryt, bo chciałem zagrać przeciwko temu klubowi. Jestem kibicem Realu, w domu wojna, bo żona jest za FC Barcelona. Więc przy okazji Gran Derbi nie rozmawiamy ze sobą. Na tym moje zadowolenie się kończy, bo będziemy musieli z nimi rywalizować. Kiedy wyjdę na boisko, sympatia do Realu pójdzie na bok. Musimy zagrać dobry mecz. Po awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów więcej było narzekania na grę Legii, niż pochwał za osiągnięty sukces. Zgadza się pan z tym? - Patrzę na to pod kątem drużyny. Cieszymy się. Ok, wiem, że wszyscy życzyliby sobie, abyśmy grali fajnie i ładnie dla oka. A na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie jest pierwszy od dwudziestu lat awans polskiego klubu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ktoś powie, że trafialiśmy w eliminacjach na kelnerów, że mieliśmy fart w losowaniu. Szczęściu trzeba pomóc, takie zespoły też trzeba przejść. A nie jest to łatwe, bo tacy rywale grają bez presji i nie mają nic do stracenia. Też stawiali nam opór. Nasza forma nie była wtedy jeszcze wysoka, mogło się wydawać, że nie wygrywamy gładko i przyjemnie. Ale my osiągnęliśmy konkretny wyznaczony cel. Uśmiecha się pan, słysząc głosy, że Legia może zostać najgorszą drużyną w historii Ligi Mistrzów? - To dziwne dla mnie. Prawdziwi kibice są z nami i trzymają za nas kciuki. Pokazują to wypełniając stadion w komplecie. Pomagają nam, są naszym dwunastym zawodnikiem. Więc nie przejmuję się narzekaniem. Na piękną grę przyjdzie jeszcze czas. Legia to już pański szczyt, czy może pan wskoczyć na jeszcze wyższy poziom? - Ciężka praca może tylko procentować, a co będzie dalej nikt nie wie. Koncentruję się na tym, co mam. Na Legii. Zrobię wszystko, żeby kibice byli ze mnie zadowoleni. To może jeszcze zimą zagraniczny transfer? - Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Przecież wcześniej nikt by nie powiedział, że zagram w Legii Warszawa. Życie lubi zaskakiwać. Rozmawiał Krzysztof Oliwa