Ma 32 lata. Przyjechał z Serbii zrobić karierę. Kiedy minionej wiosny podpisywał dwuletni kontrakt z gdańską Lechią, łatwo było uwierzyć, że zostanie jedną z gwiazd piłkarskiej Ekstraklasy. Zamiast tego został banitą. W tym roku na murawę już nie wybiegnie. To efekt dwóch czerwonych kartek i dyskwalifikacji, jaką nałożyła na niego Komisja Ligi po derbowym meczu z Arką Gdynia. Łukasz Żurek, Interia: Od blisko trzech tygodni w zasadzie nie dajesz znaku życia. Odciąłeś się zupełnie od mediów... Żarko Udoviczić, piłkarz Lechii Gdańsk: - Taki miałem zamiar. Codziennie ktoś próbował się ze mną skontaktować, ale od nikogo nie odbierałem telefonów. Chciałem, żeby mi głowa odpoczęła od tego wszystkiego. Poza tym nie chciałem się tłumaczyć. Wszyscy widzieli, co się stało. Najpierw "brutalny faul na rywalu", potem "naruszenie nietykalności cielesnej arbitra ". Na papierze nie wygląda to dobrze... - Nie jestem bandytą. Ci, którzy mnie znają, wiedzą dobrze, jakim jestem człowiekiem. Arbitra technicznego tylko lekko trąciłem w ramię, kiedy straciliśmy gola tuż przed końcowym gwizdkiem. Zapytałem go, czy teraz mogę wejść do gry, bo chwilowo przebywałem poza murawą. Popełniłem błąd, ale okoliczności były niecodzienne - 99. minuta, mecz derbowy, ogromna presja... Efekt jest taki, że w tym roku nie zobaczymy cię już na boisku. Czujesz się pokrzywdzony tak dotkliwą karą? - Oczywiście, że tak. Kara jest zdecydowanie za surowa w stosunku do mojego przewinienia. I nie jest to tylko moje zdanie. Myślałem, że dostanę trzy mecze dyskwalifikacji, no może najwięcej pięć. Ale osiem?! Do tego 20 tysięcy złotych do zapłacenia. I jeszcze publiczne przeprosiny dla sędziego. Franck Ribery nie musiał przepraszać. - Właśnie! Koledzy mnie pytają: "Widziałeś, co zrobił Ribery we Fiorentinie?!". Nie widziałem, ale obejrzałem z odtworzenia. Pchał sędziego, uderzył go 3-4 razy i dostał za to tylko trzy mecze dyskwalifikacji. A Ronaldo jeszcze w Realu? Jak uderzył arbitra po czerwonej kartce, to też skończyło się na paru spotkaniach i trzech tysiącach euro kary. Ja musiałem zapłacić więcej. Nie wiem, jakie są zarobki w Primera Division. Ale wiem, ile zarabia się w polskiej Ekstraklasie. Wszystko się zgadza, tylko że w świetle regulaminowych przepisów oni nie byli recydywistami. Ty niestety zapracowałeś na taki status w trzy miesiące... - Wiem, że czerwona kartka z meczu z ŁKS-em na pewno mi nie pomogła. Na posiedzeniu Komisji Ligi próbowałeś się bronić, tłumacząc konsekwentnie, że zostałeś dwa razy wyrzucony z boiska, bo... miałeś pecha. To się nie mogło udać. Wiesz o tym? - Pojechałem tam, żeby powiedzieć prawdę. I tak zrobiłem. Ale nie pomogło. Czasu już nie cofnę. Nie miałeś mocniejszych argumentów w zanadrzu? - Tłumaczyłem komisji, że takich momentów było w meczu z Arką wiele. Choćby po nieuznanej bramce i faulu na Duszanie Kuciaku. On zrobił wtedy to samo, odepchnął sędziego. A w innej sytuacji Marko Vejinović dusił rękami jednego z moich kolegów. Nikt nie dostał nawet żółtej kartki. Strach pomyśleć, co by się działo, jakbym ja komuś położył rękę na szyi... Arbitrem, którego trąciłeś, był Wojciech Myć, słynący ze znakomitej muskulatury. Młody, dobrze zbudowany człowiek, ale wrażliwy na dotyk. W Serbii sędziowie są bardziej wyrozumiali? - Tam żaden sędzia czegoś takiego nawet by nie zgłosił, a połowa by tego w ogóle nie zauważyła. Gadałem ostatnio z Bojanem Czeczariciem z Cracovii. Opowiadał mi o swoim starciu z arbitrem, kiedy jeszcze był piłkarzem Spartaka Subotica. I on mówi do mnie: "Chciałem go zabić". Złapał sędziego za gardło i zaczął go dusić. Gdyby inni zawodnicy nie podbiegli w porę, nie wiadomo jak by się to skończyło. I co? Bojanowi praktycznie włos z głowy nie spadł. Dostał najmniejszą możliwą karę, nie pamiętam dokładnie jaką. Musisz teraz powiedzieć, że nie pochwalasz takich zachowań, bo inaczej twoje słowa zostaną źle odebrane. - Oczywiście, że nie pochwalam. Sam Bojan przyznał potem, że zachował się katastrofalnie i że potraktowany został nadzwyczaj łagodnie. Poza tym wiem, że w Polsce jest teraz taka akcja "Szacunek Dla Arbitra". Tylko ja się pytam - gdzie w tym wszystkim jest szacunek dla zawodnika? Po meczu z Arką podszedłem do Mycia i bez jednego brzydkiego słowa wyciągnąłem do niego dłoń. Nie podał mi wtedy ręki. Co na to członkowie komisji? - Myślałem, że złapali to gdzieś na kamerze. Ale podobno się nie nagrało. Powiedzieli, że nic o tym nie wiedzą. A co teraz będzie jak Myć poprowadzi pierwszy mecz po moim powrocie? Jak mu nie podam ręki, to dostanę żółtą albo czerwona kartkę? Muszę dopytać, bo nie do końca wiem, jak to działa. W Serbii czegoś takiego nie ma. Ludzie podają sobie rękę nawet w trudnych sytuacjach. Jest kultura. Pamiętasz moment, w którym usłyszałeś wysokość kary? - Tak. Zapytałem komisję z niedowierzaniem, czy to naprawdę ja jestem tym piłkarzem, który nie zagra do końca roku. Jak wsiadłem potem do samochodu, byłem mocno oszołomiony. Powiem ci szczerze, że dojechałem do świateł i nie wiedziałem, w którą stronę mam skręcić. W takim stanie wracałem sam z Warszawy do Gdańska. Kibice, nie tylko Lechii, generalnie stanęli po twojej stronie. - Dostałem wiele głosów wsparcia od ludzi, których znam i których nie znam. Jarek Bieniuk z naszego sztabu szkoleniowego nie mógł się nadziwić, jak bardzo piłka jest przewrotna. Najbardziej impulsywnym zawodnikiem w zespole jest mój przyjaciel, Filip Mladenović. Ja dla odmiany jestem spokojny, a mimo to jego nie spotkało nic nieprzyjemnego, a Udoviczić nie może grać w piłkę za karę. Akurat Bieniuk ma poważniejsze kłopoty niż ty. Jest posądzony o gwałt i posiadanie narkotyków... - Nie rozmawiamy z nim o tym. Zachowuje się profesjonalnie, nie komentuje, na treningach jest w dobrym nastroju. Był na urlopie, musiał odpocząć. Teraz pracuje. Po dyskwalifikacji wiele osób poklepywało cię po plecach, ale w internecie nie zabrakło też dosadnego hejtu pod twoim adresem. - Wiem. Staram się nie czytać takich rzeczy. Jeden z internautów napisał o tobie: "To ten, co w Serbii przystawił komuś pistolet do głowy". A było przecież odwrotnie... - Lufa naładowanego pistoletu była wtedy przy moim czole. Mierzył do mnie jeden z kibiców, kiedy nie strzeliłem karnego. Ludzie w Polsce znają już tę historię. To było w szatni. Na boisku nigdy nie miałem problemów. Grałem w Serbii 10 lat i nigdy nie zobaczyłem czerwonej kartki. Nigdy. W Polsce masz już trzy. - Pierwszą otrzymałem jako zawodnik Zagłębia Sosnowiec. W Pucharze Polski, w dogrywce meczu z Wisłą Kraków. Ale to był przypadek. Poślizgnąłem się wtedy i wpadłem na rywala. Przez cztery sezony dostałem tylko siedem albo osiem żółtych kartek. Po pierwszym wykluczeniu nie poniosłeś poważnych konsekwencji. Teraz cierpisz. Trener Piotr Stokowiec powiedział w ubiegłym tygodniu, że jesteś wrakiem człowieka... - Wrakiem? Co to znaczy? To jakieś złe słowo? To znaczy, że twoje kondycja psychiczna nie jest najlepsza. Nie jest nawet średnia... - Nie, aż tak źle nie jest. Nie chodzę ani do psychologa, ani do psychiatry. I wiem, że wrócę silniejszy. Boli mnie tylko trochę, że jak było dobrze, to nie pisało i nie mówiło się o mnie tak dużo jak teraz. Ktoś tylko napomknął, że byłem najlepszym asystentem ekstraklasy albo że debiutując w Lechii, zdobyłem Superpuchar i też miałem asystę. A zwycięski gol na boisku mistrza Polski w moje urodziny albo passa meczów bez porażki? Wystarczyło jedno negatywne zdarzenie i od razu jestem ten zły. Z tego powodu mi przykro. Ale nie jestem dzieckiem. Takie życie. Jedziemy dalej. Jak by jednak nie spojrzeć, to na razie najtrudniejszy moment w twojej karierze. - W karierze tak, ale nie w życiu. Pamiętasz, jak niedawno dedykowałem bramkę zmarłemu wujkowi? Był dla mnie kimś bardzo bliskim. O piłce gadałem z nim więcej niż z ojcem. Poza tym przeżyłem na Bałkanach wojnę. Cztery bomby spadły trzysta metrów od mojego domu, kiedy w ogródku grałem z bratem w piłkę. Najpierw wybuchły dwie. Mama zawołała nas do domu i poleciały kolejne dwie. W domu bałem się bardziej niż w ogródku. Miałem wrażenie, że cały dom oddycha wojną. Bombardowania trwały w sumie 78 dni. A teraz dwa miesiące zawieszenia? Ta sytuacja kiedyś się skończy, a ja naprawdę wrócę silniejszy. Nie traciłbyś tyle na sile, gdybyś mógł występować chociaż w IV-ligowych rezerwach. Ale masz szlaban na wszystkie pola gry... - Wszystko układam tak, żeby nie mieć zbyt wiele wolnego czasu. Trenuję dwa razy dziennie. Poznaję lepiej Gdańsk i Sopot, głównie restauracje i galerie. Często spotykamy się bałkańską ekipą - ja, Mario Malocza, Filip Mladenović i Zlatan Alomerović. Przyjechał do nas na parę dni Milosz Kraszić. Jest już na emeryturze, brakowało mu polskiego Wybrzeża. Ligę oglądasz? - Jasne, że tak. Sam nawet czasem wychodzę na trawnik pokopać piłkę z synem Maria. Chociaż tak naprawdę nie wiem, czy mogę. Może Komisja Ligi to wszystko nagrywa? Cały czas się rozglądam, czy w pobliżu nie czai się jakiś dron z kamerą... Dobry humor cię nie opuszcza. - A co mi zostało? Staram się wychodzić na trening z uśmiechem na twarzy. I jak jest okazja, to i pożartować. Skupiam się na jeszcze mocniejszej pracy niż do tej pory. Myślę sobie czasem, że jak wrócę, to pobiję wszystkie ligowe rekordy. Taki jestem naładowany energią. Tak mówi człowiek, który najpiękniejsze dni ma jeszcze przed sobą. - Kontrakt życia już podpisałem - z Lechią. A prywatnie... Myślę, że najpiękniejszy dzień dopiero przede mną. Nadejdzie, jeśli urodzi mi się dziecko. I najlepiej, żeby to był syn. Na razie jeszcze na to za wcześnie. Jest spokój w tym temacie i tego w tej chwili potrzebuję. Z nikim nie jestem związany na poważnie. Przyjdzie właściwa pora. Masz maksymę, którą zawsze się kierujesz? - Tak. Jeśli coś nie idzie tak, jak sobie to zaplanowałeś, kieruj się głosem intuicji. Nigdy jeszcze źle na tym nie wyszedłem. Talenty pozasportowe? - Nie gram na gitarze i nie maluję obrazów. W piłkę na wysokim poziomie planuję pograć jeszcze 5-6 lat. Ale już się zastanawiam, co dalej. Każdego piłkarza czeka inne życie. Widzę się raczej w biznesowych klimatach. Mieszkam 15 kilometrów od serbskiego Zakopanego. Miejscowość nazywa się Zlaty Bor. Zainwestowałem tam w apartamenty i myślę, że to dobry ruch. Jest coś, czego się w życiu obawiasz? - Nie. W Serbii mówi się zawsze: "Boję się tylko śmierci". I ja też mogę tak powiedzieć. Niczego więcej się nie obawiam. A gdybyś mógł cofnąć czas... - ... to na pewno wcześniej wyjechałbym za granicę. I zmieniłbym agenta. Gdybym miał lepszego, to może teraz grałbym - z całym szacunkiem dla polskiej Ekstraklasy - w mocniejszej lidze. Może w hiszpańskiej, którą jako młody chłopak z pasją oglądałem. Zrobiłeś ładną retrospekcję. Myślałem, że cofniesz się jednak do ostatnich derbów Wybrzeża... - Chętnie bym to zrobił. Wystarczyłoby mi do 98. minuty. Nie położyłbym się wtedy na murawie. Zaliczyłem ostatni sprint od naszej bramki do pola karnego Arki, poczułem ból w łydce i po chwili musiałem zejść za linię boczną. Gdybym wiedział, co wydarzy się później, biegałbym nawet z jedną nogą. Tę minutę jeszcze bym wytrzymał... Rozmawiał Łukasz Żurek