W rozegranym 5 października ligowym spotkaniu zawodnicy Lechii przegrali na własnym stadionie z Zagłębiem 1-2, ale w pucharowej konfrontacji zrewanżowali się ekipie z Dolnego Śląska za to niepowodzenie. Pierwsza połowa nie zapowiadała jednak sukcesu obrońców trofeum. Ta część toczyła się w ślamazarnym tempie, a do tego gdańszczanie grali wyjątkowo niedokładnie, bo ich podania częściej trafiały do rywali niż do kolegów z zespołu. Z kolei goście byli bardzo skuteczni. W 27. minucie przy biernej postawie defensorów biało-zielonych Słoweniec Sasza Żivec ładnym uderzeniem z 16 metrów pokonał Zlatana Alomerovica. Obrona Lechii nie popisała się także pod koniec pierwszej połowy, co wykorzystał drugi boczny pomocnik Zagłębia i rodak autora pierwszego trafienia Damjan Bohar. Zdenerwowany nieporadnością swoich zawodników trener Piotr Stokowiec zszedł do szatni wcześniej, jeszcze przed końcem pierwszej połowy i po przerwie na boisko zespół gospodarzy wrócił odmieniony. - Długo wchodziliśmy w ten mecz, a na początku to jeszcze "przepalaliśmy" rozegrane w niedzielę spotkanie z Wisłą w Krakowie. Rywale operowali piłką, a my byliśmy gdzieś pochowani i popełnialiśmy proste błędy. Trzeba jednak przyznać, że Zagłębie, zwłaszcza w ofensywie, ma klasowych piłkarzy. W przerwie nie było wielkiej awantury tylko wnikliwa analiza oraz odwołanie się do charakteru i szukanie pierwszego gola - podkreślił Stokowiec. W ciągu kilkunastu minut biało-zieloni z nawiązka odrobili straty. W 53. minucie kontaktową bramkę precyzyjnym strzałem z 20 metrów zdobył Tomasz Makowski, 120 sekund później do remisu, po świetnym prostopadłym podaniu Flavio Paixao doprowadził Lukas Haraslin, a w 63. minucie Paixao, po faulu Damiana Oko na Karolu Fili, wykorzystał rzut karny. - Cieszymy się ogromnie, bo jako sztab wytrzymaliśmy ciśnienie i zachowaliśmy chłodną głowę, a piłkarze stanęli na wysokości zadania, wzięli sprawy w swoje ręce i pokazali charakter oraz gorące serca. Fantastyczna była ich reakcja, bo można stracić jedną bądź dwie bramki, ale ważna jest odpowiedź na wcześniejsze niepowodzenia - dodał szkoleniowiec gospodarzy. Wyjątkowo niepocieszony był natomiast trener lubinian. - Przegraliśmy wygrane spotkanie. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu znakomita i w szatni powiedzieliśmy sobie, jak powinniśmy zagrać po przerwie. Najważniejszy był pierwszy kwadrans i w tym fragmencie mieliśmy być szczególnie skoncentrowani, ale nie ustrzegliśmy się indywidualnych błędów. Zamiast strzelić trzeciego gola, po którym byłoby po meczu, sami straciliśmy bramkę, która dało rywalom nową energię - skomentował Martin Szevela. W końcówce lubinianie musieli sobie radzić w "10", bowiem za faul na Makowskim czerwoną kartką ukarany został Żivec. - Moim zdaniem wystarczyłaby żółta kartka. Ten chłopak nie gra agresywnie, w lidze Sasza nie dostał nawet żółtej kartki. Na boisku to jednak sędzia jest szefem i musimy zaakceptować jego decyzje - podkreśli szkoleniowiec gości. Marcin Domański