Deyna urodził się 23. października 1947 roku w Starogardzie Gdańskim, ale w wieku 19 lat wyjechał do brata do Łodzi i zagrał jeden mecz w Ekstraklasie w barwach ŁKS. Następnie przeszedł do Legii Warszawa, w której występował do 1978 roku. Pierwsze kroki do wielkiej kariery stawiał jednak na Kociewiu - jako nastolatek zadebiutował w nieistniejącym już starogardzkim klubie Włókniarz. - Drużyna rywalizowała wówczas w trzeciej lidze. To właśnie mój ojciec, który także grał na środku pomocy, wprowadzał go do drużyny seniorów. Tata mówił, że Deyna miał talent i spore umiejętności, ale pod względem fizycznym nie prezentował się zbyt okazale. Był bowiem wyjątkowo szczupły. Nie było też tak, że wszedł do zespołu i od razu zaczął ustawiać starszych zawodników po kątach. Tam też obowiązywała hierarchia - podkreślił Wiśniewski. Starogardzki rodowód mają również młodszy o 17 lat od Deyny Marek Ługowski i 52-letni obecnie Jarosław Kotas. Ten pierwszy pod koniec lat 80. występował w ekstraklasie w barwach Lechii Gdańsk, a ponadto dwa razy, za kadencji selekcjonera Wojciecha Łazarka, zagrał w reprezentacji Polski. Z kolei Kotas ma w dorobku grę w 2. Bundeslidze w Schalke 04 Gelsenkirchen, natomiast z Bałtykiem Gdynia rywalizował w ekstraklasie. Obaj, podobnie jak Deyna, piłkarskiego abecadła uczyli się we Włókniarzu. - Mój tata nie miał później kontaktu z Deyną. Był bowiem od niego znacznie starszy, a poza tym "Kaka" bardzo szybko wyjechał ze Starogardu Gdańskiego. Wiem natomiast, gdzie mieszkał - wyjaśnił. 32-letni pomocnik Lechii zna natomiast osobiście zarówno Ługowskiego, jak i Kotasa. - Marek pochodził z tego samego osiedla, co ja, a poznałem go za sprawą swoich teściów. Na co dzień mieszka co prawda w Niemczech, ale często przyjeżdża do Polski. Ostatnio widziałem się z nim podczas meczu Lechii ze Śląskiem Wrocław. Z kolei Kotas prowadził mnie w Wierzycy. Regularnie widujemy się również 1 listopada na cmentarzu, bo groby naszych bliskich położone są obok siebie - przyznał. W przeciwieństwie do swoich starszych kolegów popularny "Wiśnia" nie jest wychowankiem Włókniarza tylko właśnie Wierzycy. Później przeszedł do Kaszubii Kościerzyna, skąd na wiosnę 2005 roku trafił do gdańskiego klubu. Wtedy "Biało-zieloni" awansowali do drugiej ligi, a po trzech latach, w 2008 roku, znaleźli się w Ekstraklasie. - Do Lechii ściągnął mnie trener Marcin Kaczmarek, a także nasz kibic i działacz klubu Dariusz Krawczyk. Dzięki nim już prawie 10 lat przywdziewam biało-zielone barwy, z czego siódmy sezon w Ekstraklasie - przypomniał. W najwyższej klasie doświadczony pomocnik rozegrał 146 meczów, w których strzelił 24 gole - najwięcej, po cztery, Cracovii i Piastowi Gliwice. Ulubieniec gdańskich kibiców nie jest może zbyt bramkostrzelny, ale imponuje nieszablonowym dryblingiem i umiejętnością gry "jeden na jeden". - Wydaje mi się, że takich rzeczy nie można się nauczyć. Z tym trzeba się urodzić, ale można później doskonalić. Ja to robiłem w Starogardzie Gdańskim, gdzie całymi dniami uganialiśmy się na podwórku za piłką. Bardzo często kosztem odrobionych lekcji - zauważył. Ostatnio Wiśniewski przedłużył, i to z inicjatywy klubu, kontrakt z Lechią do czerwca 2016 roku. Pomimo tego piłkarz nie zdecydował się na przeprowadzkę do Gdańska. Na treningi dojeżdża samochodem, co nie stanowi dla niego problemu. Zapewnia, że w Starogardzie bardzo dobrze się czuje i nie zamierza stąd się ruszać. - Świetnie się również czuję w Lechii, gdzie chciałbym zakończyć piłkarską karierę. Nie wiem, czy jest to mój ostatni kontrakt. Jeśli będę prezentował taką formę jak obecnie i ominą mnie kontuzje, planuję grać dłużej niż do 2016 roku. Na pewno jednak nie zamierzam na siłę niczego przeciągać. Jeśli zobaczę, że odstaję od drużyny, nie będę kopać się w trzeciej lidze, tylko zawieszę buty na kołku - podsumował Wiśniewski.