Srogi zawód sprawili swym sympatykom piłkarze Lechii Gdańsk. Niewielu spodziewało się, że tak <a href="https://sport.interia.pl/klub-lechia-gdansk/news-lechia-gdansk-jagiellonia-bialystok-0-2-w-15-kolejce-pko-eks,nId,5019537">gładko przegrają u siebie 0-2 z Jagiellonią Białystok</a> w pierwszym ligowym meczu w nowym roku. W bieżącym tysiącleciu były wyjazdowe nokauty w starej II lidze (0-4 na Widzewie, 0-3 na Piaście), ale od powrotu do Ekstraklasy w 2008 r. Lechia ani razu nie przegrała ligowego otwarcia roku. By znaleźć poprzednią równie nieudaną domową inaugurację, trzeba cofnąć się do XX wieku. Drugoligowa przegrana z marca 2000 r. 0-2 ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki ma zaskakująco wiele wspólnego z sobotnim laniem od "Jagi". Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź!</a> Rzecz jasna wiele się zmieniło, to było tak dawno, że spośród aktorów sobotniego widowiska Kristersa Tobersa i Jakuba Kałuzińskiego nie było jeszcze na świecie. W sobotę Łotysz po nieudanej pierwszej połowie, w drugiej wziął się w garść i prezentował znacznie lepiej. Taki opis pasuje do całej drużyny Lechii, która zaskakująco lepiej grała w osłabieniu niż gdy w pierwszej połowie występowała w komplecie. Osłabienie wynikało z czerwonej kartki, którą w 36. minucie otrzymał Kałuziński. Kuba, to ułożony i dobrze wychowany chłopak, o czym oczywiście nie miał obowiązku wiedzieć arbiter Bartosz Frankowski, który był bezlitosny i usunął go z boiska. Dobre maniery, w żadnym wypadku nie mogą stanowić usprawiedliwienia dla lekkomyślnego zachowania "Kałuży", który w jednej akcji otrzymał dwie żółte kartki i wykluczeniem osłabił drużynę. 21 lat temu, ze Świtem Lechia grała w innej lidze i na innym stadionie. 1000 stęsknionych za piłką widzów, które wtedy pofatygowało się na mecz na stadion przy Traugutta, zapewne mniej więcej odpowiadałoby frekwencji na cztery razy większym obiekcie na Letnicy. W sobotę, gdyby widzowie mogliby zasiąść na trybunach przyszłoby ich zapewne w okolicach 4-5 tysięcy. Czas na podobieństwa. 21 lat temu piłkarze Lechii poruszali się po boisku, jakby ich ukąsiła pluskwa milenijna. I tak było w sobotę. Obie przegrane 0-2 były równie zaskakujące, co zasłużone i bezdyskusyjne, obie poniesione na zaśnieżonych boiskach I wreszcie podobieństwo największe - tak wtedy jak i teraz na ławce trenerskiej zasiadali szkoleniowcy, którzy zdobywali z Lechią Puchary Polski. Wtedy Jerzy Jastrzębowski, teraz Piotr Stokowiec. <a href="https://sport.interia.pl/klub-lechia-gdansk/news-jerzy-jastrzebowski-nie-czuje-sie-wypalony,nId,4984859">Pierwszy z nich świętował niedawno 70. urodziny</a>, wróciliśmy wspomnieniami do meczu ze Świtem, trener doskonale go pamiętał, gdyż był on ostatnim w roli trenera Lechii. Po porażce został zwolniony, jak sam wspominał: "Moje rozstanie z klubem nastąpiło, ponieważ zmienił się zarząd, a mnie jednostronne zmieniono uposażenie". Nie jest to tajemnica, w mediach pisano wówczas, że Jastrzębowskiemu obniżono miesięczne wynagrodzenie z 5 do 3,5 tysiąca złotych.