Maciej Słomiński, Interia: Złapałem cię w ciekawym momencie, od kilkudziesięciu godzin masz nowego trenera w Miedzi Legnica. Marcin Pietrowski, zawodnik Miedzi Legnica: - Oczekiwania wobec nas są bardzo wysokie. Jest duża presja, by Ekstraklasa wróciła do Legnicy. Nasze wyniki po przerwie zimowej nie są dobre, dodatkowo gra pozostawia do życzenia. Miało być tak, że Miedź zdominuje I ligę. Coś poszło nie tak i Dominika Nowaka zastąpił Ireneusz Kościelniak. - Po przerwie zimowej traciliśmy do drugiego miejsca siedem punktów, dziś to jest już 13. Trzeba oglądać się za siebie, by nie uciekły baraże. Musimy jak najszybciej wrócić na właściwe tory. Wracając do twego poprzedniego klubu, Piasta Gliwice - czy opuszczenie macierzystej Lechii Gdańsk w 2015 roku i przejście do Piasta było najlepszą decyzją w twojej karierze? - Nikt nie wie, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym został w Gdańsku. W Piaście się rozwinąłem, grałem dużo lepiej. Mistrzostwo Polski to jest rzecz, o której marzy każde dziecko. Cieszę się, że miałem w tym swój udział i byłem ważna postacią Piasta przez prawie pięć lat. W Gdańsku patrzono krytycznie na twoją grę, mimo że byłeś wychowankiem. Czy lokalni piłkarze mają w życiu trudniej od przyjezdnych? - Na początku na pewno tak nie jest. Całe lokalne środowisko wspiera, oglądają mecze dla ciebie, to cię niesie. Potem pojawia się presja, ale jak ktoś chce grać na najwyższym poziomie rozgrywek trzeba być na nią odpornym. Jeśli wychowanek nie jest osobą nadającą drużynie ton, to w momencie zmian w składzie, gracz lokalny pada ofiarą rotacji. Zawodnicy ściągnięci z zewnątrz dostają więcej szans, by jakoś uzasadnić ich transfer. Przez lata w Gdańsku byłeś "zapchajdziurą". Grałeś w pomocy i obronie na wszystkich możliwych pozycjach. Szczytem twej wszechstronności, była sytuacja, gdy Lechia sprowadziła latem ponad 20 zawodników, byli oni takiej jakości, że po kilkunastu meczach, ty musiałeś grać na lewej obronie. - Obskoczyłem prawie wszystkie defensywne pozycje. Akurat lewą obronę z konieczności, na tej pozycji łatwiej grać zawodnikowi lewonożnemu. W Lechii większość meczów grałem w środku pomocy, natomiast w Piaście zdecydowanie częściej z tyłu, na Śląsku rozwinąłem się jako obrońca. Który czas w Lechii był twoim najlepszym? - Jeśli chodzi o atmosferę najlepiej wspominam okres gdy trenerem był Bogusław Kaczmarek. Było wesoło i do tego ciężko pracowaliśmy. Nie chcę porównywać, czy to był najlepszy skład w historii Lechii, bo pewnie nie, ale niepodrabialna ekipa i czas. Nie zapomnę też trenera Ricardo Moniza - wspaniały człowiek i fachowiec. Jak słyszę jego nazwisko, od razu przypomina mi się rozgrzewka, podczas której robiliśmy przysiady ze sztangą. Byliśmy w kryzysie, a Moniz przyszedł i szliśmy jak do pożaru. Szkoda, że tak szybko odszedł. Rozstania z piłkarzami w Gdańsku nie bywają miłe, jak było z tobą? - Świeżo przedłużyłem kontrakt za trenera Brzęczka, ale w rundzie wiosennej mało grywałem i wspólnie podjęliśmy decyzję, że lepiej będzie kontynuować przygodę z piłką gdzie indziej. O to chodzi w naszym zawodzie, żeby grać. Chciałem zostać w moim ukochanym klubie, walczyć o miejsce w składzie, ale miałem sygnały od trenera, czyli najważniejszej osoby w drużynie, że może być ciężko. Wolałem zrobić krok do tyłu, by potem dokonać skoku naprzód. Udało się.