Maciej Słomiński, Interia: W połowie sezonu 2014/15 znalazł się pan w Lechii Gdańsk na mocy wymiany bramkarzy między trzema klubami. Legia Warszawa dostała Arkadiusza Malarza, GKS Bełchatów - Dariusza Trelę, a Lechia - Łukasza Budziłka. Proszę przybliżyć kulisy tej nietypowej transakcji. Łukasz Budziłek, bramkarz Bruk-Bet Termaliki Nieciecza: - Lechia Gdańsk i prezes Adam Mandziara robili pode mnie podchody już rok wcześniej, gdy byłem w GKS Katowice, wówczas złapałem kontuzję i do niczego nie doszło. Zimą 2015 r. trener Legii, Henning Berg uznał, że potrzebuje bardziej doświadczonego konkurenta dla Dusana Kuciaka i pozyskał Arkadiusza Malarza. Najbardziej stratny na tej transakcji był GKS Bełchatów, który miał dobrą rundę jesienną po awansie do Ekstraklasy, gdy stracił Arka wszystko się tam posypało i spadli z ligi. Ja trafiłem do Lechii, która wtedy kontraktowała wielu piłkarzy, licząc że któryś odpali i na nim zarobi. Miałem być najbardziej wygrany na tej transakcji, niestety wyszło inaczej. Co pan zastał w Gdańsku? - Mimo, że była nisko w tabeli, gdy finalizowano mój transfer przedstawiano mi Lechię jako potencjalnie trzecią siłę ligi. Przez wszystkie przypadki odmieniano trójkę na "L" - Legia, Lech, Lechia. Jednak to co zastałem w Gdańsku dość mocno odbiegało od standardów do jakich przyzwyczaiłem się przez pół roku w Legii Warszawa. Chodzi o organizację klubu. To w jakich warunkach trenujesz, jaką masz opiekę - to jest najważniejsze - te rzeczy były na odmiennym poziomie niż w stolicy. Nie ukrywam, że trochę mnie to początkowo przytłoczyło. Szatnia była jeszcze stara, w kształcie litery "L", ciężko było złapać relacje, zwłaszcza, że Lechia miała wtedy liczną kadrę, niektórych kolegów w ogóle nie widziałem, bo byli za zakrętem. W dodatku na środku tej szatni był basen. W tamtym oknie co pan przyszli do Lechii obrońcy Jakub Wawrzyniak, Grzegorz Wojtkowiak i Brazyjczyk Gerson oraz Sebastian Mila. - Ze wszystkimi miałem dobre relacje, a z Sebastianem dzieliłem pokój na zgrupowaniach przedmeczowych. Połączyło was zamiłowanie do wędkowania? - To pewnie też, Sebastian i ja mieliśmy podobny gust muzyczny, podobało mu się to co puszczałem, trochę rock and rolla, trochę starej muzyki. Do tego zawsze na tych zgrupowaniach oglądaliśmy mecze piłkarskie. Popularny "Roger" był wówczas bohaterem narodowym jako pogromca drużyny niemieckiej. - Rozpoznawalność Sebastiana była wtedy ogromna, był bardzo popularny. Gdy trenowaliśmy na obiekcie jakiegoś mniejszego klubu przy okazji meczu wyjazdowego, to do niego ustawiały się kolejki chętnych po autograf, mimo że później to np. Kuba Wawrzyniak odgrywał większą rolę w drużynie narodowej. Gdy przyszedł pan do Lechii, rywalizowaliście o miejsce w bramce z Mateuszem Bąkiem. - Wizja, którą przedstawiano mi przed przyjściem do Gdańska trochę się rozminęła z rzeczywistością. Gdy podpisywałem kontrakt obiecywano mi, że będę numerem "1", a tak naprawdę miejsce w składzie wywalczyłem dopiero na rundę finałową, po podziale tabeli na pół. Jak przebiegała pana rywalizacja z Bąkiem? - Na pewno Mateusz, tak samo jak Piotrek Wiśniewski są legendami Lechii Gdańsk. Rywalizacja była jak najbardziej ok, na sportowych zasadach. Jak odbyło się pana wejście do bramki? - Najzupełniej normalnie. Ostatni mecz w rundzie zasadniczej przegraliśmy 2-3 z Koroną w Kielcach, ale inne wyniki tak się poukładały, że weszliśmy do górnej ósemki. Dostałem sygnał od trenera, że teraz będę miał szansę się wykazać. Broniłem w siedmiu meczach rundy finałowej, sezon skończyliśmy na piątym miejscu, jedną pozycję za pucharami. Bruk-Bet Termalica Nieciecza - Lechia Gdańsk. Sobota godz. 15 Niewiele wtedy zabrakło Lechii do Europy. - Najbardziej pamiętam ostatni mecz sezonu z Jagiellonią w Białymstoku, który o niczym już nie decydował, ale chcieliśmy go wygrać. Prowadziliśmy 2-0 na kwadrans przed końcem i świetną szansę na trzecią bramkę miał Antonio Colak, jednak strzelił nad poprzeczką. Jagiellonia złapała kontakt i potem strzeliła jeszcze trzy gole, przegraliśmy ostatecznie 2-4. Rzadko spotykana sytuacja. Myślę, że ten mecz mógł zdecydować o tym, że następnego sezonu nie zacząłem jako podstawowy golkiper. Wtedy prezes wyczarował Marko Maricia, od którego zupełnie nie czułem się gorszy. Było rozgoryczenie z powodu braku awansu Lechii Gdańsk do pucharów? - Po rundzie jesiennej drużyna była bardzo nisko w tabeli, dlatego naszym celem podstawowym był awans do górnej ósemki. Gdy to udało się zrobić, trochę z nas uszło powietrze. Poza tym mieliśmy sporo kontuzji na finiszu sezonu. Wypadło kilku chłopaków z formacji defensywnej, która była dobrze zorganizowana i traciła mało goli, a grało w niej nawet trzech reprezentantów Polski. Mam na myśli Kubę Wawrzyniaka, Rafała Janickiego i Grześka Wojtkowiaka. Trenerem Lechii Gdańsk był wtedy Jerzy Brzęczek. Pomyślał pan wtedy - "to będzie przyszły selekcjoner"? - Nie oceniam trenerów pod kątem ich przyszłości, staram się robić to czego ode mnie wymagają. Teraz jak o tym myślę, to w Młodej Ekstraklasie w Bełchatowie, pracowałem z Waldemarem Fornalikiem, mam więc dwóch selekcjonerów na koncie! (śmiech). Lechia nie zagrała w pucharach, ale po sezonie 2014/15 zagraliście z takimi drużynami, z którymi nasze kluby rzadko mają szansę mierzyć się w Europie. - Tak, graliśmy z Schalke, Wolfsburgiem, Szachtarem Donieck i Juventusem Turyn. Na pewno fajne przeżycie zagrać przeciw "Starej Damie" na wypełnionym stadionie w Gdańsku. Mam z tego meczu zdjęcie z Gigi Buffonem, a koszulka Alessandro Del Piero była moją pierwszą, którą miałem jako dziecko oprócz stroju Jerzego Dudka. Po trenerze Brzęczku przyszedł Thomas von Heesen. - Dawał nam do zrozumienia, że on jest szefem i pochodzi z lepszego kraju niż my. Wyznaczał mocną granicę między trenerem i drużyną. Wydaje mi się ze w tamtym momencie nie istniała komunikacja na linii trener-drużyna. Z przyjściem von Heesena do Lechii zbiegło się przyjście Milosa Krasicia. Człowiek z innego piłkarskiego świata. - Gdy jakiś zawodnik przychodził do ligi polskiej, trzeba było sprawdzać kto to jest. W przypadku Krasicia wszyscy wiedzieli kim jest. Myślę, że jego przyjście można porównać z niedawnym przybyciem Łukasza Podolskiego do Górnika Zabrze. Bardzo duże nazwisko jak na Ekstraklasę. Zawodnik, który w szatni w ogóle nie dawał odczuć, że grał w Juventusie i był na topie. Bardzo normalny gość i dobry kolega. Zimą von Heesena zmienił Piotr Nowak. - Trener Nowak był powiewem nowości, nie tylko jeśli chodzi o Lechię, a całą ligę. Polak, z ciekawą karierą, prowadził z powodzeniem drużyny w USA. Wszedł do nas z amerykańską "bajerką", mieszał słowa polskie i angielskie, co na początku było nawet urocze potem lekko się przejadło i zaczęliśmy się zastanawiać czy nie robi tego specjalnie. Za Nowaka zagrał pan tylko dwa mecze. Z Piastem Gliwice wygraliście 3-1 u siebie, ale pan popełnił błąd przy golu dla Piasta. - Zszedłem do szatni z mieszanymi uczuciami. Wygraliśmy mecz, ale przy bramce mogłem zachować się lepiej. W szatni po czerwonej kartce mecz oglądał Milos Krasic i powiedział mi ze przy dośrodkowaniu był rykoszet, który wpłyną na powodzenie mojej interwencji. Kogo spotka pan w sobotę z tamtej drużyny Lechii? - Dusana Kuciaka, Mario Malocę i Flavio Paixao. Poza tym ludzie z otoczenia drużyny: kitman Dawid Pajor, kierownik Patryk Dittmer i trener od przygotowania motorycznego, Damian Korba. Stracił pan wtedy miejsce w składzie Lechii Gdańsk na rzecz Vanji Milinkovicia-Savicia. To żaden wstyd, bo Serb gra dziś w Torino, w Serie A. - W trzy dni z boiska przeniosłem się na trybuny i do końca sezonu zająłem się witaniem VIP-ów na trybunie honorowej. Straciłem nawet miejsce na ławce rezerwowych, na której zasiadł Marko Marić. Woleli na ławce trzymać zawodnika wypożyczonego do końca sezonu niż mnie. Po sezonie poszedłem na roczne wypożyczenie do Chojniczanki, potem na pół roku do Wigier Suwałki i rozwiązałem kontrakt z Lechią pół roku przed końcem jego obowiązywania. Potem trafiłem do Pogoni Szczecin. Ma pan żal do kogoś w Gdańsku? - Nie. Pretensje mogę mieć tylko do siebie. Zachowywałem się jak typowy młody piłkarz, brakowało mi cierpliwości i pokory. Mogłem spokojnie poczekać na swoją kolej, ale chciałem grać tu i teraz zgodnie z wizją jaką mi przedstawiano. Gdybym dłużej utrzymał miejsce w składzie u trenera Nowaka, może bym poszedł taką drogą jak Vanja? Miałem wtedy 25 lat czyli jak na bramkarza - niewiele. Zamiast spalać energię na rozmowy z trenerami, trzeba było cierpliwie czekać i robić swoje. W Niecieczy znalazł pan swoje miejsce na ziemi? - Gdy schodziłem do I ligi, to zaraz wracałem na szczebel wyżej. Cieszę się, że dziś znów jestem w Ekstraklasie. Co jest celem Bruk-Betu Termaliki Nieciecza w tym sezonie? - Ameryki nie odkryjemy - celem jest utrzymanie się w lidze, jak dla każdego beniaminka w pierwszym sezonie po awansie. Musimy wystrzegać się słabych momentów, starać się w miarę regularnie punktować. Ostatnio udało nam się wygrać pierwszy mecz - 3-1 z Górnikiem Zabrze, potem prawie drugi - zabrakło kilku minut do wygranej z Radomiakiem. Teraz kolejne wyzwanie z dobrze radzącą sobie Lechią Gdańsk. - Czeka nas trudne zadanie. Lechia jest na fali i gra ciekawy futbol. My będziemy się starali grać naszą, otwartą piłkę. O punkty w Ekstraklasie nie jest łatwo, w sobotę będziemy się musieli starać podwójnie, by jakieś zdobyć. Czujecie, że jesteście na straconej pozycji w meczu z Lechią Gdańsk? - Z tych meczów, które graliśmy wynika, że z wyżej notowanymi rywalami gra nam się lepiej. Z Lechem Poznań przegrywaliśmy 0-2, potrafiliśmy strzelić bramkę kontaktową i mieć kilka okazji, by doprowadzić do remisu. Mecz się potoczył inaczej i ostatecznie przegraliśmy 1-3. Ten mecz pokazał, że dobrze czujemy się, gdy ktoś chce z nami grać otwartą piłkę. Ciężej nam się gra z drużynami, które czekają na ruch przeciwnika i chcą "bronić Częstochowy". Przed przerwą na reprezentację wygraliśmy pierwszy mecz w sezonie i zyskaliśmy trochę pewności siebie. Dlatego nie czujemy strachu przed Lechią Gdańsk. Rozmawiał Maciej Słomiński