7 sierpnia 2014 roku, kibice na stadionie w Poznaniu skandują: " Co wy robicie? Wy nasze barwy hańbicie!". Lech Poznań właśnie się skompromitował, odpadł w kwalifikacjach Ligi Europejskiej, bo półamatorskiej drużynie Stjarnar Gardabaer z Islandii przez trzy godziny nie potrafił strzelić choćby jednej bramki. To hasło jest jednym z łagodniejszych. Inne, domagające się m.in. głowy trenera Mariusza Rumaka, mają ostrzejszy wymiar. Rumak żegna się z pracą, choć "na odchodne" dzięki dwóm bramkom Łukasza Teodorczyka i wykluczeniu u rywali za brutalny faul Zaura Sadajewa, zdołał jeszcze wygrać w Gdańsku z Lechią. Rozbity zespół przejmuje tymczasowo Krzysztof Chrobak, ale i on nie jest w stanie zapanować nad drużyną. Z trzech spotkań "Kolejorz" nie wygrywa żadnego, na dodatek tuż przed oficjalnym zatrudnieniem nowego trenera Macieja Skorży działacze, aby ratować budżet, sprzedają najlepszego napastnika, czyli Łukasza Teodorczyka. Gdy Skorża przejmuje Lecha, ten nie zajmuje nawet pozycji dającej mu prawo gry w grupie mistrzowskiej. Skorża ma niewiele czasu, by cokolwiek zmienić. Sytuację tę nazywa "ekstremalnie trudną", większość zawodników zna tylko z nazwiska. Na ostatnią chwilę klub ściąga napastnika - Skorża wybiera kontrowersyjnego Sadajewa, choć mógł postawić na skuteczniejszego Eduardsa Visnakovsa. Pierwszy wrześniowy mecz w Białymstoku Lech przegrywa 0-1, a Sadajew gra tak słabo, że zostaje zmieniony w przerwie. "Kolejorz" po tej porażce spada na 11. miejsce... 7 czerwca 2015 roku, ten sam stadion w Poznaniu. Na trybunach 41,5 tys. widzów cieszy się z mistrzostwa Polski. Trybuny skandują "Maciej Skorża", a gdy wyczytywane są nazwiska zawodników wychodzących po odbiór medali, przy kilku z nich jest wielka wrzawa. Ulubieńcami są: kapitan Łukasz Trałka, walczący za dwóch Karol Linetty, "sympatyczny drwal" z obrony Paulus Arajuuri, zaś tym największym - brodaty Sadajew. Czeczeniec jest tak wzruszony, że idąc w kierunku podium i patrząc cały czas w kierunku "kotła" niespecjalnie widzi próbującego złożyć mu gratulacje prezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Jak to się stało, że piłkarze z Poznania w ciągu dziesięciu miesięcy trafili z piekła do nieba? Po pierwsze: na ławkę trenerską trafił właściwy człowiek, który potrafił utworzyć zespół z tego, co miał do dyspozycji. Jedynym wyjątkiem był Sadajew, choć formalnie zatrudniony w Lechu jeszcze przed Skorżą. Trener "Kolejorza" potrafił zrobić to, czego nie udało się dokonać osobom pracującym z Czeczeńcem w Lechii Gdańsk. Z każdym miesiącem brodacz z Groznego stawał się coraz bardziej przydatny dla zespołu, zaczynał dostrzegać kolegów, rzucał sygnał do walki o każdą piłkę. Zauważyli to także kibice, stąd owacja na jego cześć podczas mistrzowskiej fety. I co z tego, że piłkarz z Rosji strzelał mało bramek, skoro zespół i tak zdobył mistrzostwo? Skorża na początku zapowiedział, że celem jego zespołu będzie walka o mistrzostwo Polski, ale aby stworzyć swój autorski projekt, potrzebuje co najmniej dwóch okresów przygotowawczych. Tytuł udało mu się zdobyć zaledwie po jednym. Po drugie: Skorża od razu zmienił kapitana, zabrał opaskę Hubertowi Wołąkiewiczowi i przekazał ją Łukaszowi Trałce. To był strzał w dziesiątkę. Obaj - Skorża i Trałka - darzą się dużym szacunkiem, a pracując z nowym szkoleniowcem, 31-letni pomocnik zrobił chyba największy postęp w karierze. Jest płucami i dobrym duchem drużyny, choć - może to także niebezpieczne - bez niego zespół nie potrafi wygrywać. Trudno sobie wyobrazić zespół Lecha bez tego zawodnika. Po trzecie: trener Lecha postawił na stabilność w obronie - wybrał ludzi i odpowiednio ich zimą przygotował. Skład defensywy, o ile nie przytrafiały się pauzy za kartki albo drobne urazy, można było podawać w ciemno: Kędziora, Kamiński, Arajuuri, Douglas. Ten pierwszy zanotował lekki spadek formy, Douglas wciąż jest znacznie lepszy w ofensywnie niż defensywie, ale Skorża nie eksperymentował. I nie zawiódł się, kreując jednocześnie Arajuuriego na być może najlepszego obrońcę w lidze. Jeszcze w poprzednim sezonie Fin co chwilę zgłaszał kontuzje, nawet gdy dostawał szansę gry. Teraz zaciskał zęby i walczył póki mógł, choć uraz mięśnia dwugłowego z meczu z Wisłą był już zbyt poważny. W 30 kolejkach, odkąd trenerem Lecha jest Skorża, "Kolejorz" stracił tylko 26 goli, najmniej w lidze. Po czwarte i bardzo ważne w kontekście przyszłości klubu: Skorża konsekwentnie stawiał na piłkarzy młodych: Linettego, Formellę, Kownackiego czy Kędziorę. Linetty prezentuje już reprezentacyjną formę, Kędziora i Kownacki też zostali powołani do kadry, choć ten ostatni na razie trochę na wyrost. Okazało się, że można połączyć promowanie młodzieży z osiąganiem sukcesów, a to ważne dla kilkuset chłopców trenujących w Akademii Lecha. Po piąte: Lech wykorzystał słabość Legii Warszawa, która mimo prawie trzykrotnie większego budżetu nie była w stanie wykazać swojej wyższości na boisku. Konflikty personalne, słabe przygotowanie drużyny zimą - tego w Poznaniu tym razem nie było. Właściciel Lecha Jacek Rutkowski nie lubi zwalniać trenerów - robi to tylko wtedy, gdy uzna, że szkoleniowiec nie jest już w stanie znaleźć właściwej drogi z labiryntu. Tak było z Jose Mari Bakero, tak było z Mariuszem Rumakiem. Skorża może spać spokojnie przez długie miesiące i realizować swoje plany budowy silnego klubu w Poznaniu. Może też liczyć na poparcie trybun. Jest jednak jeden szczegół, o którym powinien pamiętać. Lech ma w swojej najnowszej historii hasła "Żalgiris" czy "Stjarnan", które kojarzą się z kompromitacjami. Podobnie Skorża utknął kiedyś na Levadii Tallinn. Sam szkoleniowiec zapewnia, że z pracy w poprzednich klubach wyniósł doświadczenie, które teraz procentuje. I nawet mimo potknięć, a takie w Poznaniu były - vide: porażka z Błękitnymi Stargard, fatalne mecze w Gliwicach czy Łęcznej - Lech ostatecznie i tak stawiał na swoim. Oby podobnie było za półtora miesiąca w eliminacjach Ligi Mistrzów. Autor: Andrzej Grupa