Legia wygrała z Lechem mecz na szczycie 1-0 i jest o krok od mistrzowskiego tytułu. Ma już pięć punktów przewagi nad wiceliderem z Poznania i lepszy bilans bezpośrednich spotkań. Poznaniacy przyjechali do Warszawy głównie po to, by nie przegrać i nie stracić dystansu do rywala. W 79. minucie trener Mariusz Rumak dokonał trzeciej zmiany - za stopera Huberta Wołąkiewicza wszedł pomocnik Karol Linetty. Spowodowało to przesunięcia w linii defensywnej: prawy obrońca Tomasz Kędziora powędrował na środek, a jego miejsce zajął Możdżeń, który miał grać bardzo ofensywnie i łączyć swoją rolę z rolą skrzydłowego. Po spotkaniu trener Mariusz Rumak mówił, że wszystkie trzy zmiany były spowodowane kontuzjami. Dwie pierwsze na pewno - najpierw boisko opuścił Bartosz Ślusarski, a po nim Kebba Ceesay, któremu Kosecki uszkodził staw skokowy. A trzecia? - To temat na dłuższą rozmowę. Gram od jakiegoś czasu z urazem, ale to nie jest taki uraz, by musiało dojść do zmiany. Byłem nią zdziwiony. Ktoś powiedział, że pokazałem zmianę i wyszło jak wyszło. Ja nic nie pokazywałem. Szkoda, bo przez taką głupią sytuację mógł paść gol - mówił Wołąkiewicz. W 84. minucie po zagraniu Vrdoljaka lewą stroną uciekł Kosecki, wpadł w pole karne, wypuścił sobie piłkę i został ścięty przez Możdżenia. - Nie darzę tej pozycji sympatią, ale gram tam, gdzie mnie trener ustawi. Kosecki był przodem do bramki, ja się cofałem i już na starcie miałem kilka metrów straty. Wszedł przede mnie i miałem dwa wyjścia. Mogłem go zostawić oko w oko z "Kotorem", albo skasować i liczyć, że "Kotorowi" uda się obronić karnego - stwierdził Możdżeń. - Karny to loteria, bramka duża, a do niej tylko 11 metrów. Wybrałbym w tej sytuacji oko w oko, bo Kosecki był mocno rozpędzony, a ja miałem już plan na niego. Czy by się powiódł, tego nie wiem. Myślałem, że może uderzać przed siebie, ale stało się jak się stało - powiedział z kolei bramkarz Lecha. Jego występ w spotkaniu był mocno zagrożony. - To miało nie wyjść aż do spotkania, ale jakoś wyszło, skoro jestem o to pytany. Tak, miałem infekcję, ale lekarze postawili mnie do pionu. Dostałem duże dawki witamin i normalnie uczestniczyłem w zgrupowaniu - zdradził. Lechici nie powinni mieć jednak żalu, że wynik jest niesprawiedliwy. Legia była w tym spotkaniu lepsza, grała z większym zębem. - W przerwie mówiliśmy sobie, że źle weszliśmy w ten mecz, bo to Legia atakowała i była zespołem groźniejszym. Zwłaszcza przy stałych fragmentach, gdy kilka razy się gotowało pod naszą bramką. Możemy tylko żałować, że tak wyszło. Oni grali agresywnie, a to trzeba trochę rywala poobijać, by nabrał respektu. Kartki były z obu stron, choć np. atak Kuby Koseckiego na mnie był nie fair. Nie mógł nic zrobić, a atakował z tyłu, kopał po nogach- powiedział Możdżeń. - Po meczu w szatni była cisza, każdy tę złość trzymał wewnątrz. Nie chcieliśmy nic sobie wyrzucać, bo po co? Powiedzieliśmy tylko, że trzeba podnieść głowy i wierzyć do końca - dodał Marcin Kamiński. Kotorowskiego zaś ta porażka bardzo bolała: - Mogliśmy mieć ten remis. Chcieliśmy już go w końcówce dowieźć, patrzyliśmy jak ten punkt wywalczyć, bo wtedy wciąz mielibyśmy w tabeli z Legią kontakt. Wiadomo, wygrać też chcieliśmy, ale w końcówce nic nie wskazywało, że tak się może stać. Remis był wówczas w zasięgu. Czy lechici wierzą jeszcze w możliwość odrobienia strat do Legii w trzech ostatnich kolejkach? - Na dzień dzisiejszy graniczy to z cudem. Możemy co najwyżej wygrać te trzy ostatnie mecze i nie mieć do siebie pretensji, bo wszystko zrobiliśmy. Za tydzień gramy po nich, więc jeśli Legia wygra w Łodzi, to przed naszym meczem będzie już raczej wszystko rozstrzygnięte - mówi Możdżeń. - Poczekajmy jeszcze, Legia ma łatwiejszą drogę, ale w cuda trzeba wierzyć - ripostuje Kamiński. A doświadczony przyznaje Kotorowski: - Nie ma co się czarować, będzie ciężko. Wciąż się łudzimy, ale nie wszystko teraz w naszych nogach. Autor: Andrzej Grupa