W poprzednim sezonie poznaniacy dwukrotnie strzelili rywalom po sześć bramek - najpierw w listopadzie 2013 roku na wyjeździe Cracovii, a później w kwietniu tego roku Jagiellonii przy Bułgarskiej. Oba te spotkania "Kolejorz" wygrał po 6-1. W tym pierwszym przypadku również musiał gonić czołówkę tabeli po słabej pierwszej części sezonu. - Cała budowa drużyny zaczyna się od zwycięstw. To one robią atmosferę, dodają pewności każdemu z nas. Chcemy grać tak jak oczekuje tego od nas trener, dziś było już nieźle, ale wciąż pozostaje trochę do poprawy. Potrzebujemy kilku tygodni by dostosować się do taktyki trenera - mówił skrzydłowy Lecha Szymon Pawłowski. Piłkarze Lecha nie mieli wątpliwości, że kluczowa w tym spotkaniu była sytuacja z 50. minuty, gdy Andre Micael sfaulował w polu karnym Zaura Sadajewa. Stoper Zawiszy zobaczył czerwoną kartkę, a Darko Jevtić podwyższył na 4-2 z karnego. Lech kontrolował już sytuację i w kolejnych minutach dorzucił kolejne dwa gole. - Wtedy już czuliśmy, że to spotkanie jest wygrane. Trochę uspokoiliśmy grę, bo nie da się gonić przez całe 90 minut. Tego właśnie zabrakło nam pod koniec pierwszej połowy, gdy pozwoliliśmy Zawiszy na strzelenie dwóch bramek przy wyniku 2-0 dla nas - analizował Łukasz Trałka. Przy pierwszym golu dla gości przyblokowany przez rywala został właśnie Trałka (Kamil Drygas mógł spokojnie główkować przed bramkę), przy drugim - po odbiciu piłki przez Krzysztofa Kotorowskiego, żaden z poznaniaków jej nie wybił. - Byliśmy przygotowani na to, że Łukasza będą chcieli zablokować, ale nie zapobiegliśmy tej sytuacji. Przy drugim golu piłka leciała gdzieś na wysokości biodra Barry’ego Douglasa, nie miał jak wybić. Na pewno będziemy te sytuacje analizować, bo takie błędy trzeba po prostu wyeliminować - zapewniał Marcin Kamiński, który cieszył się z postawy zespołu: - Dziś był prawdziwy zespół Lecha, jeden walczył za drugiego, była wymienność funkcji. Jak obrońca nie zdążył wrócić, to w jego miejsce przesuwał się pomocnik. Właśnie nad tym pracujemy na treningach - dodał. Gdy Lech już wysoko prowadził, jego podstawowi piłkarze poprosili o zmiany: najpierw Kasper Hamalainen, po chwili Sadajew. - Poczułem lekki ból, a tak się umówiłem z trenerem, że jeśli cokolwiek będzie się działo, to mam to zgłosić - stwierdził Fin. - Zawisza to nie jest najgorszy zespół, ale mieli pecha, dostali czerwoną kartkę w ważnym momencie. My dzisiaj zagraliśmy naprawdę dobrze, podobały się te kombinacje w ataku - przyznał Hamalainen. Po spotkaniu załamany był za to pomocnik Zawiszy Jakub Wójcicki. - Kolejny raz powtarza się sytuacja, że przegapiamy kluczowy moment spotkania. Trzeba było to 2-2 utrzymać do końca połowy i później walczyć o coś więcej. Nie minęły chyba dwie minuty po naszej bramce, a Lech zagrał na bok i wykorzystał nasze gapiostwo. Na drugą połowę wyszliśmy całkiem dobrze zmotywowani, ale gdy ich akcja zakończyła się karnym i czerwoną kartką, to już było po meczu - analizował. Zawisza przegrał już ósme spotkanie z rzędu i z fatalnym dorobkiem trzech punktów zajmuje ostatnie miejsce w tabeli Ekstraklasy. - Jest ciężko, nie ma co ukrywać, nawet dramatycznie. Jesteśmy facetami i wszystko zależy od nas. Powiedzmy wprost: zawaliliśmy sprawę. Na szczęście już w środę jest mecz pucharowy i możemy pokazać, że nie jesteśmy do niczego. Później jest liga, więc mam nadzieję, że jedno zwycięstwo odmieni sytuację. A czy Ruch Chorzów będzie dobrym przeciwnikiem do przełamania? My tych dobrych rywali mamy co tydzień i nic się nie zmienia. Musimy po prostu wyszarpać te trzy punkty - dodał Wójcicki. Zawodnik Zawiszy przyznał, że jego zespół był trochę zaskoczony grą Sadajewa, który strzelił pierwszego gola w meczu, a później miał udział przy trzech kolejnych. - Trochę nas poprzestawiał. Nie wiem, może miał takie założenia taktyczne, by uciekać na prawą stronę, bo analizowali wcześniej naszą grę. Na pewno jednak nas to zaskoczyło, bo straciliśmy z tego powodu trzy bramki. Dodatkowo gnębi nas niefart, nie wyglądamy za dobrze i wszystko się kumuluje - zakończył Wójcicki. Autor: Andrzej Grupa