Lech wygrał w sobotę z Lechią 2-1 po trafieniach Szymona Pawłowskiego i Łukasza Teodorczyka. Zwłaszcza ten pierwszy imponował formą - w tej rundzie, jeśli nie prześladują go urazy, jest siłą napędową drużyny. - Nie wiem, czy był to mój najlepszy mecz w Lechu, nie odbieram tak tego. Miałem kiepską jesień, ale zimą byłem zdrowy i mogłem się odpowiednio przygotować. Teraz, gdy wychodzę na boisko czuję się bardzo dobrze - mówił skrzydłowy Lecha. Pawłowski tak opisał swoją bramkę: - Zrobiło się miejsce z boku boiska, udało się wbiec w pole karne, a jak już się w nim jest, to łatwiej coś zrobić. W pierwszym kwadransie meczu lepiej radziła sobie Lechia, później dominował już Lech. - Zaskoczyli nas tym, że wyszli tak agresywnie. Później podeszliśmy wyżej i zaczęliśmy tworzyć sytuacje - opowiadał bramkarz gospodarzy Maciej Gostomski. - My zaczęliśmy grać dopiero w drugiej połowie, mieliśmy nawet sytuacje, by wyrównać. Druga bramka osłabiła nasz entuzjazm. Może gdybyśmy wcześniej strzelili kontaktowego gola, wywieźlibyśmy z Poznania chociaż remis - analizował Piotr Wiśniewski z Lechii. Gol dla Lechii padł po prostym błędzie Marcina Kamińskiego, który źle podał piłkę. - Bezsensowne zagranie. Pewnie gdyby było 1-0, to bym ją wyekspediował do przodu, byłbym lepiej skoncentrowany. Było później trochę zamieszania, musieliśmy się cofnąć aby utrzymać wynik, bo Lechia ruszyła całym zespołem. Ogólnie zagraliśmy jednak dobrze, mieliśmy sporo sytuacji strzeleckich. U siebie już potrafimy wygrywać, ale trzeba to jeszcze przełożyć na wyjazdy - powiedział Kamiński. - Każdemu z nas może się takie coś przytrafić, co dziś zdarzyło się "Kamieniowi". Zabrakło kilku centymetrów, by Hubert zabrał piłkę albo by dotarła do mnie. W sumie to nie wybroniliśmy sytuacji jako drużyna, bo po pierwszym strzale była jeszcze dobitka, nie może obciążać tylko Marcina - opowiadał Możdżeń. - Szkoda tylko, że na dwie, trzy minuty zajrzał nam wtedy w oczy strach, bo niby cały mecz kontrolujemy sytuację, a tu nagle klops i trzeba się szybko pozbywać piłki - dodał. Lech traci w tej chwili cztery punkty do Legii, którą w poniedziałek czeka mecz z Piastem w Gliwicach. W maju ubiegłego roku drugi Lech też jechał do prowadzącej w lidze Legii, a stawką była pozycja lidera. Teraz mecz w stolicy nie będzie miał tak dużego ciężaru, bo punkty i tak zostaną podzielone. - Legia najpierw musi zagrać swoje spotkanie, usiądziemy w fotelach, popatrzymy. Nie wiem, jak potoczy się to spotkanie, czy będziemy musieli zaatakować. Porażka spowoduje oddalenie się od tytułu, ale nie do końca - twierdzi Możdżeń, który w ubiegłym roku w końcówce sfaulował w polu karnym Jakuba Koseckiego. Sędzia podyktował wówczas rzut karny dla Legii, z którego padł jedyny gol, a Możdżenia wyrzucił z boiska. - Nie sądzę, by to siedziało w mojej głowie. Fakt, popełniłem błąd, mogłem, ale nie musiałem faulować. Można było gdybać, czy Kosecki by trafił. Nie tacy jak on mieli pomyłki w ważnych spotkaniach. Karawana jedzie dalej, zobaczymy co teraz będzie - opowiada Możdżeń. Autor: Andrzej Grupa