W poprzednim sezonie Lech Poznań był dopiero dziesiątym zespołem Ekstraklasy pod względem liczby zdobytych bramek. Teraz jego trener Jan Urban zaskoczył wszystkich wystawiając we Wrocławiu dwóch napastników - po raz pierwszy odkąd pracuje w poznańskim klubie. Eksperyment wyszedł średnio, bo choć Nicki Bille i Marcin Robak mieli po dwie świetne okazje, to nie zdobyli gola. Podobnie zresztą jak ich koledzy z zespołu. - Wydaje mi się, że nieźle to wyglądało, bo Nicki i ja dochodziliśmy do sytuacji. Jak na początek, było dobrze - mówił Robak. Efektem takiego ustawienia był jednak brak klasycznej "dziesiątki". - Trudno to komentować, trener taką taktykę ustalił i tyle. Pewnie gdyby Marcin albo Nicki zdobyli bramkę, to wszyscy by byli zadowoleni. Ja na przykład grałem na lewej stronie i też nie jestem z tego występu zadowolony. Decyzje trenera trzeba uszanować - tłumaczył po spotkaniu Maciej Gajos. Robak opowiadał, że takie właśnie ustawienie lechici trenowali w środku tygodnia. - Byliśmy przygotowani, że zagramy razem z Nickim. To był pierwszy raz, mam nadzieję, że w przyszłości będziemy już zdobywać bramki - mówił doświadczony snajper, który nie mógł odżałować sytuacji z drugiej minuty. - Trafiłem w obrońcę, wybronił ten strzał ciałem, a później piłka została Pawełkowi między nogami. Mogliśmy mieć znakomite rozpoczęcie - dodał. Robak zdradził też, że taka właśnie taktyka z duetem napastników została przygotowana specjalnie na mecz ze Śląskiem. - Śląsk grał tak, że było gęsto w środku. My staraliśmy się przechodzić bokami, by dośrodkowania z tych stref szły do napastników. Trener postawił na nas, te piłki miały trafiać do Nickiego i mnie - mówił Robak. Lech miał więcej dośrodkowań od Śląska (22 do 14), ale efektów nie było. 33-letni napastnik rozegrał pierwszy mecz w całości od blisko roku - poprzedni taki przypadek miał miejsce w sierpniu zeszłego roku w Lubinie. Od tamtego czasu Robak przez większość czasu leczył jednak kontuzję. - Dziś cieszę się, że nic mnie po meczu nie boli. Szkoda tylko, że nie zdobyłem bramki - przyznał. Andrzej Grupa