Aron Johannsson, który zdobył dla Lecha Poznań gola w swym debiucie przeciwko Śląskowi Wrocław, nie jest pierwszym Amerykaninem w barwach poznańskiej drużyny. Jest za to pierwszym Islandczykiem. Tak, to nie pomyłka - piłkarz posiada dwa paszporty i dysponował pełnym prawem reprezentowania barw każdej z dwóch swoich ojczyzn, zarówno Islandii, jak i Stanów Zjednoczonych. I z tego prawa korzystał. Aron Johansson - to miał być hit Młodsi kibice mogą tego nie pamiętać, ale w styczniu 2013 roku sprawa przyjścia do "Kolejorza" napastnika Arona Johannssona była niezwykle topową informacją. Kolejorz był wtedy świeżo po sporych sukcesach międzynarodowych, ograniu Manchesteru City czy Juventusu Turyn. Jako świeżo upieczony wicemistrz kraju, co było jego drugim wynikiem pod ręką nowych właścicieli po mistrzostwie z 2010 roku, szykował się do podjęcia walki o trofea. Miał to robić pod wodzą młodego, ambitnego trenera Mariusza Rumaka.Aron Johannsson miał być wtedy istotnym wzmocnieniem ataku Lecha, w którym grali tacy zawodnicy jak Bartosz Ślusarski, Vojo Ubiparip czy kończący powoli karierę Piotr Reiss. To było ciut mało na szturm na szczyt Ekstraklasy, stąd decyzja klubu o sprowadzeniu mocnego atakującego. Miał nim być Islandczyk Aron Johannsson, wypatrzony w duńskim klubie Aarhus GF. Tak, Islandczyk, bowiem urodzony w Mobile w Alabamie zawodnik reprezentował wtedy barwy ojczyzny swoich rodziców. Obojga, bo i ojciec, i matka byli Islandczykami, którzy studiowali w USA. Tam urodził się ich syn, a jako że Stany Zjednoczone przewidują prawo ziemi dla osób urodzonych na ich terytorium, Aron dostał też paszport amerykański. Aron Johannsson byl Islandczykiem Początkowo jednak jego związki z USA były dość luźne. Rzadko tam bywał, dopiero jako osiemnastolatek skończył szkołę The Pendleton School na Florydzie. Grał na Islandii, potem w Danii i gdy Lech go wypatrzył, był niedawnym młodzieżowym reprezentantem europejskiego kraju, z perspektywą gry w islandzkiej kadrze seniorów.Znajdowaliśmy się wtedy w czasach, gdy Islandia wciąż nie znaczyła wiele w światowym czy europejskim futbolu. Nadal była kopciuszkiem do ogrywania, a prestiż jej reprezentacji nie okazywał się wysoki. Islandia nie zdążyła jeszcze pojechać na Euro 2016, ograć tam Anglii i zrobić furory. Nie zdołała też pokazać się na mundialu w Rosji, by podjąć tam odważną walkę z Argentyną i z nią zremisować. To wszystko się jeszcze nie wydarzyło, a Lech trenera Rumaka miał dopiero pojechać na Islandię na mecz ze Stjarnan z pełnym przekonaniem, że spokojnie wygra. Też nie wiedział, że to pod wulkanami czeka go największe upokorzenie w dziejach europejskich występów. USA lepsze od Islandii Nic dziwnego, że Islandczyk Aron Johannsson dał się namówić ówczesnemu trenerowi reprezentacji USA, legendarnemu Jürgenowi Klinsmannowi, by zagrać dla USA. Niemiecki mistrz świata stawiał siebie za przykład, że Stany Zjednoczone mogą być nową ojczyzną każdego, więc już w sierpniu 2013 roku Aron Johannsson przestał być reprezentantem Islandii. Zagrał swój pierwszy mecz dla USA, by za chwilę pojechać z tą ekipą na mundial i zagrać przeciwko Ghanie. Wtedy wiele wskazywało na to, że Amerykanom rośnie ciekawy napastnik.Napastnik już poza zasięgiem Lecha, który nie wyłożył na niego spodziewanych przez Duńczyków około 700 tysięcy euro, i zamiast niego sprowadził Łukasza Teodorczyka. A islandzki Amerykanin za chwilę wylądował w lidze holenderskiej (AZ Alkmaar), wreszcie w Bundeslidze (Werder Brema). Dopiero kontuzje zrujnowały mu dobrze zapowiadającą się karierę, zepchnęły z powrotem, już z rezerw Werderu do Skandynawii, do ligi szwedzkiej, gdzie zastaliśmy go jesienią podczas meczu "Kolejorza" z Hammarby Sztokholm. Lech z Amerykanami. Pamiętny Jimmy Conrad Uczestników piłkarskich mistrzostw świata rodem z Lecha Poznań za wielu nie ma. W obecnym "Kolejorzu" to Aron Johannsson jest jedyny. W barwach Poznańskiej Lokomotywy grał już jednak Amerykanin, który na mundialu wystąpił.Wbrew temu, co mogliby uważać młodsi kibice, Aron Johannsson nie jest pierwszym Amerykaninem w dziejach Lecha. Jest już czwartym, a nawet piątym przedstawicielem tego kraju. Wątpliwość związana jest z Arturem Wywrotem - piłkarzem z USA polskiego pochodzenia, który trafił do Poznania wiosną 1992 roku i zdobył nawet z Lechem mistrzostwo kraju. Posługiwał się jednak dwoma paszportami - polskim i amerykańskim, więc nie wiadomo, czy kwalifikować go jako cudzoziemca. Podobnie jak potem Davida Topolskiego - syna trenera Adama Topolskiego. który też paszport USA miał. Wątpliwości nie ma przy kolejnych trzech Amerykanach, którzy trafili do "Kolejorza" latem 2000 roku, po degradacji do drugiej ligi. Sprowadzono ich dzięki świetnym kontaktom w USA ówczesnego trenera Lecha, Adama Topolskiego (jako piłkarz grał na amerykańskich boiskach w latach osiemdziesiątych). Przyjechało trzech - Jimmy Conrad, Ian Russell i Wojtek Krakowiak (ten gracz polskiego pochodzenia używał takiego zdrobniałego imienia, ale językiem polskim niemal nie władał), wszyscy wypożyczeni z San Jose Earthquakes.Ich pobyt tu był symboliczny, trener Topolski skorzystał z Jimmiego Conrada i Iana Russella w meczu Pucharu Polski z Odrą Wodzisław, trochę w lidze i tyle ich widzieliśmy, zimą wrócili już do Stanów. Szczególnie jednak rudowłosy i charakterystyczny Jimmy Conrad zapadł w pamięć ówczesnym kibicom. Potem trafił do kadry amerykańskiej i w 2006 roku pojechał z nią na mundial w Niemczech. Kalifornijczyk wystąpił w meczach z Włochami i Ghaną, grywał też na Copa America przeciwko gigantom pokroju Argentyny.Dzisiaj jest osobą bardzo medialną w USA, prowadzi programy i jest aktywny w socialach, gdzie na Twitterze obserwuje go około 200 tysięcy osób. Czasem odnosi się do Lecha w swych materiałach. Nawiasem mówiąc, Aron Johannsson ma przeszło 300 tys. followersów - więcej niż jakikolwiek gracz Lecha.