Maciej Słomiński, Interia: Jesteś rodowitym poznaniakiem - czy to, że Lech zakończy sezon bez trofeum jest dla "Kolejorza" klęską? Jakub Wilk, były piłkarz Lecha Poznań, obecnie Tarnovii Tarnowo Podgórne: - Nie uważam tak. Lech będzie na ligowym podium, to sukces. W Pucharze Polski bardzo niewiele zabrakło do szczęścia. Z Lechią poznaniacy zagrali dobry mecz, rzuty karne to zawsze loteria. Szkoda tego meczu, bo w finale z Cracovią były spore szanse na wygraną. Czego zabrakło, by "Kolejorz" na serio zagroził Legii w lidze? - Legia wygrała kilka meczów "na styku", Lech tego nie potrafił. Po epidemicznej przerwie lepiej wygląda gra poznaniaków, ale w przekroju całego sezonu to warszawianie lepiej spisywali się w spotkaniach wyjazdowych. Dziś w Lechu wychowankowie stanowią nierzadko połową składu, za twoich czasów nie było to regułą. - Nie było wtedy przepisu o konieczności gry młodzieżowca. Podoba mi się droga, którą wybrał Lech, czyli ogrywanie młodzieży i potem sprzedaż zawodników z profitem. Cały świat tak robi. Czy jako wychowanek "Kolejorza" czułeś się gorzej traktowany od zawodników pozyskanych z rynku? - Nigdy nie patrzyłem na wynagrodzenia. To jest poniekąd zrozumiałe, że komuś pozyskanemu za ileś tysięcy euro daje się więcej szans niż graczowi, który od zawsze był na miejscu. Debiutowałeś w Lechu za kadencji trenera Czesława Michniewicza. - Poświęcał mi dużo czasu i tłumaczył, dał szansę na pierwszą styczność z większa piłką. Po nim nastąpił Franciszek Smuda. - Starsi zawodnicy ostrzegali mnie, że młodzi, jak wtedy ja, nie będą u niego grać, że nie ufa gołowąsom. Szczególnie, że właśnie była fuzja z Amicą i trener miał ponad 40 zawodników do dyspozycji. Sprawy potoczyły się dla mnie zaskakująco pozytywnie, Smuda jakoś mnie polubił. Część kolegów dogryzała mi, że traktuje mnie jak "synka". Mieliśmy z "Franzem" szkołę życia, musieliśmy chodzić jak w zegarku, ale efekty były widoczne. Wyszliśmy z grupy w Pucharze UEFA, wielkie osiągnięcie. Smuda w kadrze się nie sprawdził. - Praca w lidze i reprezentacji to dwie inne pary kaloszy. Bardzo dobrze go wspominam, dlatego nie uważam, że Smudę kadra przerosła. Być może mieliśmy słabsze niż dziś pokolenie piłkarzy? Mieliście zdobyć "majstra" jak mawia się w Poznaniu ze Smudą, zrobiliście to dopiero z Jackiem Zielińskim. - To są rzeczy niewytłumaczalne. Ze Smudą mieliśmy wszystko, by stanąć na najwyższym stopniu podium. Zabiła nas zbyt wielka ilość remisów na wiosnę w ostatnim jego sezonie. Z trenerem Zielińskim mieliśmy trochę nieporozumień, wszystko sobie wyjaśniliśmy. Zmienił trochę treningi w porównaniu z poprzednikiem i odniósł sukces. Ostatecznie okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W mistrzowskim sezonie królem strzelców został Robert Lewandowski, zaraz potem wyjechał do Dortmundu. - Przychodził do nas jako król strzelców drugiego frontu ze Znicza Pruszków. Już na pierwszym treningu było widać, że piłka go szuka, że ma to coś. Jego kariera jest prowadzona wręcz modelowo. Znicz, Lech, Borussia, potem Bayern - coraz większy stopień trudności. Tak naprawdę odpalił, gdy z Lecha odszedł Hernan Rengifo, wówczas "Lewy" stał się bezapelacyjnie numerem jeden w ataku. Nikt oczywiście nie przewidywał, że stanie się takim potworem pola karnego jak teraz. Cieszę się, że kilka razy dobrze mu dograłem piłkę z jednego skrzydła, Sławek Peszko podawał z drugiego. Ciekaw jestem jak wspominasz Jose Mari Bakero. - Mam chyba szczęście do ludzi i trenerów, bo Bakero w mojej pamięci zapisał się pozytywnie. Przed jednym z pierwszych meczów zaprosił mnie do siebie do pokoju i zapytał, na której pozycji widziałbym siebie. Lewa pomoc lub obrona, odparłem, inne mnie nie interesują. Trener oznajmił, że od teraz będę grał na prawej stronie pomocy. Jestem mu za to wdzięczny. Za jego kadencji byłem wypoczęty i miałem siłę do biegania. Wprowadził rozwiązania rodem z Barcelony, gdzie kiedyś grał. Dwa dni przed meczem był jedynie lekki trening, a kto chciał szedł na masaż. Uczestniczył z nami w grze "w dziadka", czy treningach strzeleckich, w których nie odstawał. Poza tym bardzo ludzki, rodzinny gość. Na spotkaniach drużyny rozmawiał z naszymi dziewczynami i żonami. Tak o nim dobrze mówisz, ale to przecież za jego kadencji zostałeś wypożyczony do Lechii Gdańsk, która broniła się przed spadkiem. - Nie wiem czyja to była decyzja, ale chyba zarządu, nie trenera. Dojechałem do gdańszczan na obóz w Turcji, Paweł Janas zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że za wszelką cenę musimy się utrzymać.