Bosacki przyznał, że przeprowadził pierwszą rozmowę z szefami Lecha o nowym kontrakcie, ale nie nazwał jej nawet wstępną. - Gram w Lechu do czerwca, a co dalej - nie wiem. Niczego nie będę robił na siłę, choć jakieś wyjście awaryjne mam - zapewnił. Dziś dla Bosackiego liczy się tylko starcie z Bragą, które może dać Lechowi pierwszy, historyczny awans do 1/8 finału Ligi Europejskiej, a polskiej piłce - pierwszą wygraną konfrontację z klubem z Portugalii. Z drugiej jednak strony, zwłaszcza po wygranej 1-0 w Poznaniu, odpadnięcie "Kolejorza" potraktowane zostanie jak spore rozczarowanie. - Już po losowaniu słyszałem, że Lech musi przejść dalej i nawet jakbyśmy nie wygrali w Poznaniu, to przegrana w dwumeczu z Bragą byłaby zawodem. Dziś można też mówić, że rozczarowaniem byłby brak awansu z grupy, a przecież tuż po losowaniu nikt nie dawał nam na to szans. Ja nie patrzę na kwestię rywalizacji pod tym kątem. To w końcu sport, a w sporcie wiele różnych rzeczy może się zdarzyć. Braga nie jest zespołem przypadkowym - pokonała Arsenal, a Arsenal wygrał z Barceloną. To o czymś świadczy - opowiada kapitan poznańskiej drużyny. Z drugiej jednak strony od dawna mówi się, że grze Lecha w europejskich pucharach nie towarzyszy dodatkowa presja, która jest w kraju. - Może i ma ona jakiś wpływ na naszą grę, ale zaraz też ktoś może powiedzieć, że Manchester City nas zlekceważył. A ja twierdzę, że na tym poziomie żadnego lekceważenia już nie ma. Po prostu mecze pucharowe nam lepiej wychodzą, a na krajowym podwórku obowiązuje hasło "bij mistrza" - twierdzi Bosacki. Problemem Lecha może być to, że jego piłkarze muszą się mobilizować co kilka dni - zwykle grają bowiem po dwa razy w tygodniu. Na mecze z silniejszymi zespołami ta mobilizacja i koncentracja jest mocniejsza, na inne mniejsza. - Ostatnio trener Bakero podał przykład, który do mnie jednak nie dociera, bo to inna półka. Mourinho powiedział, że Real od lat nie grał wiosną co trzy dni i nie daje sobie z tym rady nie tyle w kwestii przygotowania fizycznego, co mentalnego. My nie powinniśmy się jednak porównywać do Realu. Jesteśmy mistrzem Polski i w każdym meczu powinniśmy się wywiązywać z zadań jak mistrz Polski - twierdzi Bosacki. Piłkarze Lecha po raz pierwszy przepracowali okres przygotowawczy do rundy pod okiem hiszpańskiego szkoleniowca Jose Mari Bakero. Były as Barcelony zapowiadał, że dopiero wiosną zobaczymy jego autorskiego Lecha. Czy pierwsze dwa spotkania "Kolejorza" z Bragą i Polonią Warszawa dały już obraz nowego Lecha? Według Bosackiego - nie. - W tak krótkim czasie nie ma szans, żeby Lech grał wszystko, co chciałby Bakero. W naszej grze wciąż widoczna jest praca trenerów Smudy i Zielińskiego, ale chyba w każdym zespole pozostaje ślad po poprzednich szkoleniowcach. Bakero nieprzypadkowo zagrał pięćset spotkań w lidze hiszpańskiej i fajnie, że to swoje doświadczenie boiskowe próbuje przekazać teraz nam. Mnie się to podoba, wierzę, że jego praca wyjdzie na plus, a nie na minus - twierdzi "Bosy", który nie do końca zgadza się ze stwierdzeniem, że Hiszpan zastosował nowatorskie metody pracy. - Może forma była inna, ale kilometry musieliśmy przebiec ta same, ciężary trzeba było podnosić. To inny sposób i nowe doświadczenie. To, co odróżnia Bakero od Smudy, który też wyszedł z Lechem z fazy grupowej ówczesnego Pucharu UEFA, to korzystanie z większej liczby piłkarzy. Za czasów Bakero nie zdarzyło się, by Lech rozegrał dwa spotkania z rzędu w tym samym składzie wyjściowym. - Jeśli jest ponad dwudziestu piłkarzy w kadrze i każdy z nich wie, że w środku tygodnia walczy o miejsce w jedenastce czy nawet osiemnastce na mecz, to mają inne podejście. Gdy za trenera Smudy występowało jedenastu czy trzynastu tych samych, to ten piętnasty może i chciał walczyć, ale zostawiał sobie margines, że i tak nie zostanie wybrany do składu - uważa Bosacki. Andrzej Grupa, korespondencja z Bragi