Mówiły o tym we wrocławskiej prokuraturze dwie osoby. Zarówno w Koronie, jak i w PZPN woleli ukręcić sprawie łeb, niż wyjaśniać niewygodną prawdę. Pierwszy świadek to Edyta Mierzwa, żona Przemysława, byłego zawodnika kieleckiej drużyny. Jej wyjaśnienia kompromitują PZPN, który dostał sygnał o tym, co się działo w zespole, ale go zlekceważył. Opowieść Mierzwy kompromituje też menedżera Korony Piotra Burlikowskiego. Obecny wiceprezes Arki Gdynia był gotów na ustępstwa w sprawie rozwiązania kontraktu Mierzwy, byle tylko o korupcji nie dowiedział się właściciel klubu Krzysztof Klicki. To Przemysław Mierzwa najbardziej przyczynił się do szybkiego rozwikłania zagadki Korony Kielce. Dręczony wyrzutami sumienia bramkarz, za namową żony, pod koniec 2007 roku sam zgłosił się do wrocławskiej prokuratury, aby opowiedzieć, jak trenerzy zespołu z Kielc wymuszali na swoich zawodnikach zbiorki pieniędzy na łapówki dla sędziów. Dzięki temu uniknie odpowiedzialności karnej i dyscyplinarnej. W charakterze świadka zeznawała również jego małżonka. To ona powiedziała prokuratorom, że zarówno Burlikowskiemu, jak i pracownikom PZPN nie zależało na wyjaśnieniu patologii, tylko na zamieceniu sprawy pod dywan. - Doskonale wiedziałam od mojego męża, co się działo w szatni. Kiedyś w telewizji zobaczyłam program o tym, że Dariusz W. może pełnić funkcję w komisji ds. etyki. Tak się zdenerwowałam, że zadzwoniłam do biura prawnego PZPN i powiedziałam, że jeśli ten człowiek zostanie wybrany, to nagłośnię, że jest oszustem i kupował mecze. Nie wiem, co z tą informacją zrobiono, ale W. nie został wybrany - mówi Edyta Mierzwa. O tym, że w PZPN o korupcji w Koronie mogło wiedzieć więcej osób, mówił też sędzia Krzysztof Z. Po tym, jak wydrukował wiosną za 1000 złotych mecz kielczan ze Stalą Stalowa Wola, zrobiła się afera i sprawa zaczął się interesować PZPN.