27-latek wchodził do dorosłego futbolu właśnie w Lechu, to w jego barwach rozegrał ponad 100 spotkań w Ekstraklasie. Od prawie dwóch lat Możdżeń jest jednak podstawowym graczem Korony i w swojej czwartej próbie w jej barwach zdołał w końcu wygrać na Bułgarskiej. Wcześniej doświadczył już tego jako zawodnik Podbeskidzia Bielsko-Biała. Tymczasem przed spotkaniem można było niemal w ciemno zakładać, że Lech bez problemu wywalczy trzy punkty, bo wszystkie argumenty były po jego stronie. - Może nie mówmy o przyznawaniu punktów przed meczem, ale mi też się wydawało, że łatwiej im będzie z nami niż z Górnikiem. Bo jeśli ktoś z Poznania spojrzał przed meczem na nasz skład, to mógł się spodziewać łatwej przeprawy. Może nie łatwej, ale łatwiejszej niż ostatnio z Górnikiem - mówił pomocnik Korony. - Stało się inaczej, postawiliśmy duże warunki i garść szczęścia była po naszej stronie. Tak to już jest, że karma wraca i wyrównuje się na koniec sezonu. Trochę nam wcześniej zabrała, dziś oddała i jesteśmy z tym szczęściem na zero - dodał Możdżeń, który akurat teraz najmniej spodziewał się takiego historycznego sukcesu Korony. - W poprzednich meczach byliśmy tego bliżej, jak rok temu, gdy było 3-2 dla Lecha po supermeczu z obu stron czy jesienią, gdy Kiełbik nie trafił karnego i przegraliśmy 0-1. O dziwo, Korona wygrała z Lechem, oszczędzając niektórych podstawowych graczy na wtorkowy rewanż w półfinale Pucharu Polski z Arką Gdynia. - Zagraliśmy na luzie, nie musieliśmy, a mogliśmy. Wiem też, jak to wygląda z drugiej strony barykady, jakie w Lechu jest ciśnienie po świetnej końcówce rundy zasadniczej, jakie tam są oczekiwania. Teraz znalazłem się po drugiej stronie, gdy nic nie musisz, a wtedy często coś wychodzi. Tak jak ten wynik na Bułgarskiej. Nie zawsze będzie jednak tak kolorowo jak dzisiaj - ocenił Mateusz Możdżeń. Piłkarze Korony już podczas pomeczowego rozbiegania dyskutowali o wtorkowej potyczce z Arką, bo dla nich to szansa na drugi w historii awans do finału Pucharu Polski i być może pierwsze, historyczne trofeum. - Mnóstwo sił włożyliśmy w ten mecz, ale Arka w sumie chyba też. Mamy długą podróż z Poznania, te słowa jeszcze pewnie padną, bo dla wielu z nas, może dla większości, będzie to szansa, jedyna w życiu, żeby zagrać na Stadionie Narodowym i w finale krajowego pucharu. Ja już na jednym byłem, ale go przesiedziałem na ławce. Był to pamiętny mecz Lecha z Legią w Bydgoszczy, gdy po karnym kibice Legii wbiegli za bramkę "Kotora". Mam więc medal za przegrany finał, ale on nie smakuje tak przyjemnie - opowiadał 27-latek z Korony, który jeszcze niedawno zarzekał się, że w Kielcach nikt o grze w pucharach nie myśli. - Lepiej chwytać ten dzień, który jest. Zostało nam sześć kolejek i oby te dwa mecze w Pucharze Polski, a co z tego wystrugamy? Nic nie musimy. Jeśli mielibyśmy te puchary, to każdy by chciał zapisać się złotymi zgłoskami w historii Korony. Nieważne jaki to klub, ale jeśli zapisujesz się, że grasz jako pierwsza osoba w pucharach? Daj Boże, by każdy z nas mógł tego doświadczyć, by to się wspominało po latach. Przed meczem oba zespoły, a także ponad 20 tys. kibiców, uczciło minutą ciszy pamięć o Henryku Zakrzewiczu, który zmarł w niedzielę, a w latach 80. jako prywatny przedsiębiorca był sponsorem Lecha i finansował transfery, m.in. Mirosława Okońskiego. Aż do połowy lutego, gdy trafił do szpitala po udarze mózgu, przesiadywał przed stadionem lub w hallu i raczył piłkarzy czy działaczy swoimi barwnymi opowieściami. Możdżeń doskonale go pamięta, bo spędził w Lechu blisko osiem lat. - Pomyślałem sobie nawet, że gdybym zdobył bramkę, to bym uniósł ręce do góry. Pamiętam tego gościa, zazdrościłem mu luzu w życiu. Zawsze uśmiechnięty, cokolwiek by się nie działo, czy wygraliśmy, czy przegraliśmy. Ona zawsze inaczej patrzył na życie, z optymistycznej perspektywy. Wiem jak żył, jaki miał barwny styl opowiadania. Szkoda tej przykrej końcówki życia, dowiadywałem się o jego stanie z Facebooka. Niestety, kiedyś to musiało się tak skończyć, każdego z nas to czeka. On zasłużył na tę minutę ciszy i cieszę się, że ludzie go docenili - zakończył Mateusz Możdżeń. Andrzej Grupa