Ekstraklasa - sprawdź wyniki, terminarz, tabelę Jeśli tak będzie prezentować się Korona w kolejnych meczach, to Andrzej Grajewski szybko może schować portfel do kieszeni. Biznesmen w poniedziałek był na trybunach kieleckiego stadionu, by sprawdzić, jak prezentują się jego potencjalni pracownicy. Od kilku dni krążą bowiem informacje, jakoby były działacz Widzewa Łódź miał zainwestować w Koronę. W poniedziałek musiał wyjść jednak ze stadionu bardzo rozczarowany. Po dwóch ligowych remisach Korona liczyła na przełamanie. Trener Marcin Brosz postanowił zaatakować rywala od pierwszych minut i od początku posłał na boisko Michała Przybyłę i Przemysława Trytkę - dwóch nominalnych napastników. Przyjezdnym z Łęcznej tylko w to graj. Górnik słynie z jednej z najlepszych linii defensywnych, a do tego lubi grać z kontrataku. Przy wysoko ustawionych gospodarzach rozwinąć skrzydła mogli Grzegorz Bonin i Grzegorz Piesio. I choć przez cały mecz to Korona miała optyczną przewagę, to taktyka gospodarzy była skrojona pod trenera Jurija Szatałowa. Kielczanie ciekawie rozegrali piłkę w 21. minucie, a w polu karnym gości padł Michał Przybyła, który przepychał się z Łukaszem Mierzejewskim. Arbiter nie użył gwizdka, a z kontrą ruszył Górnik. Leandro idealnie dograł do Bartosza Śpiączki, a ten podał na trzeci metr do Bonina. Skrzydłowy Górnika już samym przyjęciem piłki zachwycił. Z piłką blisko przy nodze obrócił się o 180 stopni, czym zwiódł Zbigniewa Małkowskiego i Kamila Sylwestrzaka, a potem uderzył do pustej bramki. Prowadzenie Górnika było niespodzianką, bo wcześniej Korona miała aż 60 proc. posiadanie piłki. Nie minęło jednak 10 minut, a mogło być 0-2. Piłka wpadła do siatki, ale arbiter odgwizdał spalonego. I była to słuszna decyzja, bo Śpiączka minimalnie spóźnił wyjście do podania. Te dwie okazje gości lekko poddenerwowały gospodarzy. W 35. min. mieli bodaj najlepszą okazję do zdobycia bramki, ale Radek Dejmek uderzył głową minimalnie obok słupka. Jeszcze tuż przed przerwą próbował drugi raz, ale piłka wylądowała w rękach Silvio Rodicia. Taktyka Brosza nie powiodła się w pierwszej części gry, ale o dziwo, w przerwie szkoleniowiec nie zdecydował się na zmiany i na drugą połowę wyszła dokładnie ta sama jedenastka. Dopiero po dziewięciu minutach Brosz wprowadził na boisko Tomasza Zająca, który zmienił bezproduktywnego Bartłomieja Pawłowskiego. Co ciekawe, skrzydłowy w każdym kolejnym klubie prezentuje się coraz gorzej. Prawdopodobnie potrzebuje czasu, by wkomponować się do kieleckiej drużyny, ale po tym, co pokazał w poniedziałek, trudno będzie mu być pewniakiem Brosza do miejsca w składzie. Chwilę później na boisku pojawili się też Marcin Cebul i Antonio Cabrera, ale nie odmienili gry gospodarzy. Korona w tym meczu była słabiej zorganizowana taktycznie, a jedyne okazje miała po stałych fragmentach lub błędach gości. Jak po tym w 65. minucie, gdy Szmatiuk bezsensownie zagrywał do własnego bramkarza. Podał zbyt słabo, a bardzo bliski wyłuskania piłki był Przybyła.W 70. minucie pomylił się arbiter. Asystent podniósł chorągiewkę, ale spalonego nie było. Gdyby nie decyzja sędziego, Bonin wychodziłby na czystą sytuację, a przy jego obecnej formie można się spodziewać, że zagrożenie byłoby duże. Co się odwlecze, to nie uciecze. W 72. minucie goście mieli rzut wolny. Łukasz Tymiński wrzucił piłkę w pole karne, a ta odbiła się od jednego z graczy Korony tak niefortunnie, że spadła pod nogi Grzegorza Piesia. Skrzydłowy Górnika uderzył mocno i precyzyjnie, a Małkowski był bez szans.Od tego momentu było już niemal przesądzone, że goście wywiozą z Kielc trzy punkty. Mogli jeszcze postawić kropkę nad i, ale w znakomitej sytuacji bardzo źle uderzył Śpiączka. Piłka po jego strzale wylądowała na... aucie.Goście kontrolowali grę w końcówce i zasłużenie pokonali przeciętną Koronę 2-0.Łęcznianie, podbudowani zwycięstwem nad Wisłą Kraków w ubiegłym tygodniu, wygrali już drugi mecz z rzędu. Kielczanie natomiast mają powody do zastanowienia, bo od zwycięstwa w Warszawie nad Legią, nie mogą wygrać w trzecim kolejnym spotkaniu. Za tydzień zmierzą się z Wisłą Kraków, a w poniedziałek na trybunach stadionu w Kielcach rywali podglądał Kazimierz Moskal, trener krakowian. Korona Kielce - Górnik Łęczna 0-2 (0-1) Gole: Bonin (22.). Piesio (72.). Żółte kartki: Wilusz - Mierzejewski, Tymiński. Korona Kielce: Małkowski - Gabovs, Dejmek, Wilusz, Sylwestrzak - Jovanović, Fertovs (64. Cebula), Pawłowski (54. Zając), Sierpina - Trytko (64. Cabrera), Przybyła. Górnik Łęczna: Rodić - Mierzejewski, Szmatiuk, Bielak, Leandro - Tymiński, Nowak, Basta (16. Sasin), Bonin (78. Pitry), Piesio - Śpiączka (90+1. Radosław Pruchnik). Sędziował: Szymon Marciniak z Płocka. Po meczu powiedzieli: Marcin Brosz (trener Korony Kielce): - Wszyscy mieliśmy duże oczekiwania przed tym spotkaniem. Nie ukrywaliśmy tego, że chcieliśmy go rozstrzygnąć na naszą korzyść. W pierwszej kolejności dziękuję naszej publiczności, bo pomimo niekorzystnego wyniku cały czas nas wspierała. To jest tak, że jak się przychodzi na stadion z myślą o zwycięstwie, a zespół nie spełnia oczekiwań, to można się zdenerwować. My natomiast czuliśmy to wsparcie. Chcieliśmy grać nie tyle efektywnie, co też efektownie. Jesteśmy jednak jeszcze na tym etapie, gdzie defensywa musi być priorytetem. Wydawało się, że w tym meczu będziemy mogli zrobić więcej w ofensywie. Zweryfikowało to jednak boisko. Jeszcze nie teraz. Myślę, że do pierwszej straconej bramki graliśmy przyzwoite spotkanie. Ten gol jednak zmienił oblicze pierwszej połowy, a w drugiej nie potrafiliśmy znaleźć sposobu na Górnika. Walczyliśmy chociaż o honorową bramkę. Szkoda, że to się nie powiodło. Jurij Szatałow (trener Górnika Łęczna): - Na pewno jesteśmy zadowoleni z tego, że wygraliśmy z Koroną, tym bardziej że było to spotkanie wyjazdowe. Analizując wcześniejsze mecze Korony, na pewno można było dostrzec dużo pozytywnych elementów. Zespół z Kielc lepiej wystartował od nas. Pokazaliśmy jednak, że kiedy spisujemy się mądrze taktycznie, to możemy zdobyć punkty także w meczu na wyjeździe. Mieliśmy kilka sytuacji, również w drugiej połowie, a wynik mógł być wyższy.