"Kiedyś w Islandii pracowałem z trenerem, który miał taki status jak w Polsce Leo Beenhakker. I on wszystko sprowadzał do jednego - piłka musi sprawiać radość. Nasze ostatnie spotkania wreszcie sprawiły, że zapomnieliśmy o tej ciężkiej atmosferze, jaka była w klubie" - powiedział w "Dzienniku" Rafał Ulatowski, który zanim został następcą Michniewicza, był jego asystentem. Nie zgadza on się jednak z tezą, że wyrzucenie poprzednika było lekiem na całe zło. "Jak był Czesiu, atmosfera też nie była zła. Graliśmy dobre mecze, jak w Białymstoku, ale problemem była nieskuteczność. Może to głupio zabrzmi, ale brakowało nam szczęścia pod bramkami rywali. A wiadomo - w dłuższej perspektywie to wyniki budują morale zespołu. Budują albo burzą" - stwierdził. Ulatowski daleki jest również od twierdzenia, że Michniewicza specjalnie zwolnili piłkarze, nie wygrywając meczów. "Nie chcę tak nawet myśleć i wierzę, że nie mieli takich intencji" - powiedział. "Decyzja o zwolnieniu Czesia spadła na wszystkich niespodziewanie, przez kilka dni czułem się jak wyrzutek. Przestali do mnie dzwonić nasi wspólni znajomi, wyczuwałem u wielu osób zdziwienie, że zostałem w klubie, a przecież tyle z Czesiem przeszliśmy... Ja i on wiemy, dlaczego zostałem. Teraz próbują nas poróżnić..." - dodał.