Na powrót piłkarza cieszy się trener Artur Płatek, który nazywa go motorem drużyny. - Jestem dumny z tego, że trener tak uważa - cieszy się z pochwał Pawlusiński. - Staż w Cracovii ma Pan już dłuższy, niż w GKS-ie Bełchatów. Już ponad trzy lata pod Wawelem... - Dokładnie. Tu już jestem trzy i pół, tam byłem trzy i pół. Teraz liczy się Cracovia, nic innego. Najważniejsze jest zdobywanie punktów. Sytuacja w tabeli jest dramatyczna i już nie możemy patrzeć, gdzie jedziemy, tylko trzeba zdobywać punkty. Nic mądrzejszego nie można powiedzieć. Trzeba się zebrać do kupy i wziąć do roboty. - Oglądał Pan na żywo mecz w Białymstoku? - Miałem okazję, ponieważ nigdzie nie wyjeżdżałem. Szkoda meczu, szkoda kartki dla Marcina. Patrzymy jednak w przyszłość. Tak jak mówiłem, gdzie nie pojedziemy musimy zdobywać punkty. Wszystkie zespoły, które są przed nami nam uciekają. Mają po dwanaście punktów, a my ciągle siedem. - Skąd tyle czerwonych kartek w Cracovii? - Ciężko powiedzieć. Tak jak kiedyś była plaga kontuzji, tak teraz przypadki z kartkami w ekstraklasie i młodej ekstraklasie. Każdy z nas, który wychodzi na boisko ma w podświadomości chęć zwycięstwa. Czasem biorą górę nerwy. Nie przypominam sobie kiedy ja lub Michał Karwan dostaliśmy czerwone kartki. Tego na pewno nikt złośliwie nie robi. Siedzi w nas to, że chcemy zwyciężać i może stąd to się bierze? - Trener Płatek podkreśla, że jest Pan motorem napędowym drużyny. Jak taka opinia na Pana wpływa? - Jestem z dumny z tego, że trener Płatek tak uważa. Mnie to podbudowuje, że trener liczy na mnie. Wychodząc na boisko będę się starał odwdzięczyć tym co mam najlepsze. Może uda się coś strzelić, bo już dawno mi nic nie wpadło. Zawsze powtarzam, że nie ważne kto strzela bramki, ważne, żebyśmy zaczęli wygrywać. Każdy zawodnik lubi kiedy się go docenia. Są rzeczy, za które trzeba chwalić, ale są też takie, za które trzeba ganić. My mieliśmy ostatnio taki okres, że pochwały można było policzyć na palcach jednej ręki. Kiedy czuje się, że trener na ciebie stawia to morale idzie w górę. - Artur Płatek przyznaje, że dużym problemem Cracovii jest to, że koło 60 minuty opadacie z sił. Można to tłumaczyć przygotowaniem fizycznym, ale jak Pan to odbiera? - Mi jest ciężko się wypowiadać. Nie wygląda to na pewno tak, jak każdy sobie to wyobrażał. W pierwszej możemy grać na wysokim poziomie, a w drugiej połowie zaczyna nam brakować sił, więc na pewno wszyscy będziemy solidnie pracować, by sił było na 90 i 120 minut. Często bywa tak, że mecze rozstrzyga się w ostatniej minucie, a my po godzinie nie mieliśmy sił. - Na ostatnim treningu strzelił Pan dwie bramki, z czego jedną głową. To dość niespotykane w Pana przypadku... - Nigdy nie byłem orłem gry głową. Tutaj akurat piłka bardziej się odbiła, niż ja uderzyłem (śmiech). Trochę mnie teraz boli (śmiech). - Powtarza Pan, że nieważne kto strzela, ale ma Pan na rozkładzie niemal wszystkich bramkarzy w Ekstraklasie. Kozikowi też już Pan strzelił dwa gole, jeszcze w barwach GKS-u. - Nie ma bramkarza, którego nie można pokonać. Szczęście jest w tym, że udało mi się tych paru bramkarzy pokonać. Dla mnie to jest najmniej ważne. Ważne, żebyśmy zaczęli punktować. - W Bełchatowie czeka na Pana ciepłe przywitanie ze strony kibiców... - Spędziłem tam trzy i pół roku fajnej przygody. Myślę, że kibice w Bełchatowie pamiętają to, że zostawiłem tam kawał zdrowia. Z dużym sentymentem tam wracam.