Każdej drużynie może przytrafić się sportowiec niesforny. Ale gdy w ciągu roku jest ich co najmniej kilku, to nasuwa się pytania, czy problem czasem nie leży także w klubie? Ostatni był Javi Hernandez. Chciał odejść, ale Cracovia mu na to nie pozwoliła i miała do tego absolutnie prawo. Zawodnika obowiązuje jeszcze roczny kontrakt, a kontrakt to rzecz święta. Kulisów sprawy nie znamy. Może zawodnik ma nowy klub i chce odejść za darmo? A może w zamian za bardzo dobry sezon (10 bramek) i awans do europejskich pucharów chciał podwyżkę, ale w klubie usłyszał: "Zapomnij!"? A może powód był bardziej prozaiczny? Tego nie wiadomo. Wiadomo za to, że dziś cierpi nie tylko piłkarz (został zesłany do rezerw), ale także Cracovia, bo po odejściu Airama Cabrery straciła najskuteczniejszego zawodnika. A tej luki nie wypełni słodki smak zemsty w postaci zesłania Hernandeza w piłkarski niebyt. Kto zawinił? Sprawa Hiszpana nie byłaby jednak tak głośna, gdyby nie był to jeden z kilku podobnych przypadków w ostatnich miesiącach w Cracovii. Przykłady? Oto, kto dosadnie skomentował "pożegnanie" Hernandeza z "Pasami". Gerard Oliva, były zawodnik Cracovii, któremu umowa została rozwiązana, a powodem miało być zorganizowanie przez zawodnika operacji na własną rękę. I znów pytania: Dlaczego to zrobił? Czy miał w klubie odpowiednie wsparcie? A może po prostu jest nieodpowiedzialny? Ale skoro był takim amatorem, to czemu klub nie wychwycił tego na etapie jego selekcji? Pytań znów wiele, ale efekt ten sam - wypada zawodnik, który przez co najmniej trzy lata miał strzelić dla "Pasów" bramki. A Miroslav Czovilo? Klub zarzucił mu samowolę, ale z otoczenia piłkarza dochodziły informacje, że Cracovia miała załatwić jego rodzinie prawo pobytu w Unii Europejskiej, ale tego nie zrobiła. Skończyło się tym, że sprawą zajmuje się FIFA, a klub stracił jednego z najlepszych defensywnych pomocników w Ekstraklasie. Nie chcieli podać ręki Ale to nie koniec. Cracovia bez zgrzytów nie potrafiła się też rozstać z hokeistami: Rafałem Radziszewskim i Damianem Słaboniem, którzy w klubie grali 14 lat! Pewnego dnia po prostu dostali wypowiedzenia, nie usłyszeli nawet "dziękuję". Oficjalnie pożegnanie przygotowali im dopiero kibice, a po naciskach także klub. Gdy jednak do niego doszło, obaj hokeiści nie podali ręki trenerowi Rudolfowi Rohaczkowi. Sporo tych dziwnych odejść jak na jeden klub i to w ciągu kilkunastu miesięcy. Sporo dziur do wypełnienia, sporo złej prasy, sporo niezdrowej atmosfery. A to wszystko nie w amatorskiej i mało poważnej drużynie, ale w jednym z najstabilniejszych i najzamożniejszych polskich klubów. Chodzi o ludzi i atmosferę Choć kibice obu krakowskich klubów nie znoszą uderzających w nich porównań, to jednak nie da się pominąć tego, co w tym czasie działo się w Wiśle. Tam zalegano piłkarzom za kilka miesięcy, zawodnicy czuli się oszukiwani, a mimo to tylko nieliczni złożyli pozwy o rozwiązanie umów z winy klubu. Nie mieli wizji gry w europejskich pucharach, nie otrzymywali wypłat na czas, nie wiedzieli, co będzie jutro. Grali, bo podkreślali, że przy Reymonta czują się świetnie. Choć w Wiśle oczywiście nie zawsze tak było. Za czasów Stana Valcksa niektórzy zawodnicy symulowali kontuzje, pokazywali puste kieszenie i tylko czekali na dzień, w którym będą mogli złożyć wniosek o rozwiązanie umowy z winy Wisły. A to tylko pokazuje, że tu nie chodzi o klub, jego historię, czy osiągnięcia, ale o ludzi i atmosferę, jaka w nim panuje. No bo kto normalny chciałby odejść z pracy, gdzie jest doceniany, szanowany, gdzie odnosi sukcesy i panuje świetna atmosfera? Piotr Jawor