Maciej Słomiński, Interia: W półfinale Pucharu Polski Arka Gdynia dziś podejmuje Piast Gliwice, w obu tych klubach pan występował. Dla kogo mocniej będzie biło pana serce w tym spotkaniu? Damian Zbozień, obrońca Wisły Płock: - W Piaście grałem już prawie dekadę temu. Wciąż jest niezniszczalny bramkarz Kuba Szmatuła. Z Gerardem Badią dosłownie minąłem się, on przychodził, ja wyjeżdżałem do Rosji. Bliżej zatem panu do Arki. - W Gdyni byłem całkiem niedawno, jeszcze w poprzednim sezonie. Dwa razy zagrałem w finale Pucharu Polski, zdobyłem dwa Superpuchary - to rewelacyjne przeżycia, najlepsze w mojej karierze, zostały same fajne wspomnienia. Dziś w barwach Arki Gdynia występuje niewielu zawodników, którzy dzielili szatnię z panem. - Jeszcze na początku sezonu było ich więcej, po zmianach w przerwie zimowej nie wiem, czy bym odnalazł się w gdyńskiej szatni. To już zupełnie nowy zespół. Ogromny sentyment jednak pozostał, dlatego niewątpliwie będę trzymał kciuki za Arkę. Kto w Arce jest w stanie natchnąć zespół, żeby nawiązała do pięknych pucharowych tradycji? - Wciąż w drużynie jest Marcus da Silva, który zaliczył oba pucharowe finały w latach 2017-18 . Jestem przekonany, że on opowie reszcie chłopaków, że to chwile o które warto walczyć. Przykro mi jedynie, że z powodu pandemii mecze odbywają się bez udziału publiki. Dla mnie dwa finały Pucharu Polski na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym to szczytowe osiągnięcia kariery, szkoda że teraz jest to niemożliwe. To Piast Gliwice jest dziś wyżej notowany i jest faworytem do gry w finale Pucharu Polski. - Piast to zespół wyrachowany, będący na fali, o ustabilizowanej formie, ma więcej szans na zwycięstwo. Ostatecznie dwie drużyny wychodzą na boisko i wszystko się może zdarzyć. Nie takie niespodzianki widział futbol. Podczas mojego pobytu w Gdyni, w lidze przeważnie walczyliśmy o życie, jednak w rozgrywkach pucharowych potrafiliśmy sprawić niespodzianki. Czy była szansa, żeby został pan w Gdyni po poprzednim nieudanym sezonie? Dziś grałby pan w niższej lidze, ale byłaby szans przeżyć kolejną pucharową przygodę. - Żegnać się z klubem i zarazem spadać z ligi to przykra sytuacja. Czułem, że trener Ireneusz Mamrot chce bym został w Gdyni. Właściciele klubu zaproponowali mi nową umowę, jednak w niższej lidze były to zupełnie inne warunki, w efekcie rozstaliśmy się. O wygrany finał Puchar Polski w 2017 r. nie będę pytał, bo zostało powiedziane już wszystko. Rok później w decydującym starciu przegraliście z Legią Warszawa, wręczenie trofeum dla rywala to zawsze bolesny moment dla pokonanych. Tymczasem po tym meczu powiedział pan: "Patrzyłem na Legię wznoszącą puchar i płakać mi się chciało. Wkur... mnie to. Zapamiętam sobie ten obrazek. Koledzy nie patrzyli, ja przeciwnie. Teraz będę czerpał z tego energię do dalszej pracy". - To już prawie trzy lata, ale doskonale pamiętam ten moment. Większość kolegów z Arki nie patrzyła na ceremonię wręczenia pucharu, ja wprost przeciwnie podszedłem bliżej, oparłem się o ławkę rezerwowych, żeby się dobrze przyjrzeć. Nie wszystkie chwile w sporcie i życiu są miłe, z porażek też można wyciągać wnioski i czerpać energię.