"To były jedne z najtrudniejszych zawodów w mojej karierze. Takiego spiętrzenia pecha jeszcze nie doświadczyłem. Enduro to sport dla twardzieli, więc się nie poddałem. Opłaciło się. Jestem tym bardziej szczęśliwy, że przejechałem kilkanaście okrążeń więcej od innych zawodników finału, walcząc o wejście do grona najlepszych" - powiedział Tadeusz Błażusiak. Polak był jednym z faworytów imprezy, ale zawody zaczął bardzo pechowo. W kwalifikacjach, po starcie awarii uległ jeden z tylnych amortyzatorów. Mimo to Błażusiak zdołał "wykręcić" najlepszy czas jednego okrążenia, o prawie sekundę lepszy od drugiego zawodnika. Pech nie ominął Polaka w biegu eliminacyjnym. Tuż po starcie zepsuły się... oba przednie amortyzatory. W endurocross nie można naprawiać sprzętu, więc Błażusiak musiał jechać mimo awarii. Przez cały wyścig zmagał się z maszyną, która zachowywała się wyjątkowo niestabilnie na pełnej przeszkód trasie. Do tego zawodnik cały czas uderzał się o bak, gdyż przednie koła nie miały odpowiedniej amortyzacji. Mimo to Błażusiak był trzeci, jednak do finału zawodów bezpośrednio awansowało tylko 2 pierwszych zawodników. W związku z tym Polak musiał wystartować w kolejnym biegu eliminacyjnym, którego zwycięzca awansował do finału. Znów było pechowo - podczas ataku na pierwszą pozycję Błażusiak został uderzony przez rywala. Motocykle zahaczyły się jeden o drugi i Polak tuż przed metą stracił pozycję lidera, zajmując drugie miejsce. Błażusiakowi został wyścig ostatniej szansy - kto wygrywał, zajmował ostatnie wolne miejsce w finałowej stawce. Mimo zmęczenia Polak pewnie zwyciężył i awansował do grona najlepszych. W finale Błażusiak rywali zostawił daleko w tyle. Na mecie wygrał z przewagą kilkunastu sekund. Polak został tym samym liderem mistrzostw. Następna eliminacja zostanie rozegrana 16 sierpnia w Guthrie w Oklahomie.