Międzynarodowa Federacja Narciarska nałożyła na biegaczkę 2-letnią dyskwalifikację za wykrycie w jej organizmie dexametazonu. Kowalczyk złożyła odwołanie od tej decyzji. - Po dwóch, trzech dniach letargu "uciekłam" w trening, od pytań i oskarżeń. To moja reakcja na kłopoty. W ciągu miesiąca zaliczyłam 150 godzin treningu, co nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy. Rok temu w tym samym czasie było tych godzin sto - stwierdziła Kowalczyk. - Nie wiedziałam, że ten środek jest niedozwolony. Nie wiedziałam też, że istnieje możliwość zgłaszania środków zażywanych ze względów medycznych. To największe głupstwo, jakie popełniłam w swoim niedługim życiu. Miesiąc później, podczas mistrzostw świata, miałam kłopoty z nerkami i zgłosiłam wszystko, co brałam. Jestem mądra po szkodzie. Wiem teraz bardzo dużo o dopingu. Jestem pewna, że to się nie powtórzy - tłumaczyła polska biegaczka. W związku z decyzją FIS, do czasu wyjaśnienia sprawy Polski Związek Narciarski odebrał Kowalczyk stypendium sportowe. - U mnie w domu nigdy się nie przelewało. Zdołałam tyle oszczędzić, że wytrzymam nawet dwa lata. Pieniądze nie są dla mnie motywacją. Mogą mi je zabrać nawet na cztery lata, bylebym wystartowała na olimpiadzie - wyjaśniła.